Książka na bezludną wyspę

Jaką książkę zabrałbyś ze sobą na bezludną wyspę?
To jedno z pytań, które najczęściej pojawia się w internetowych quizach i tagach, poświęconych abstrakcyjnej idei samotnego pobytu pośrodku oceanu. Ludzie, jako istoty wiecznie nienasycone i żądne wrażeń, często puszczają wodze fantazji i zastanawiają się nad podobnymi zagwozdkami natury mniej lub bardziej fizycznej. Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, znalezienie się samemu pośrodku jakieś śródziemnomorskiej dziczy nie jest wcale takim głupim pomysłem – gwarantuje nam przynajmniej odpoczynek od zgiełku mediów społecznościowych (tak, piszę to świadomie jako studentka dziennikarstwa) i mnóstwo czasu… na czytanie książek, a jakże. Gdybym miała wybrać jedną powieść, którą spakowałabym do walizki i mogła czytać na okrągło byłyby to „Przypadki Robinsona Crusoe” – i to wcale nie ze względu na ich literacki walor. Jako osoba chcąca zachować życie i nie potrafiąca długo wysiedzieć w milczeniu usiłowałabym po jakimś czasie powrócić do życia wśród cywilizacji, a Daniel Defoe, posługując się postacią Robinsona, na tych zaledwie 230 stronach przekazuje nam kilka garści przydatnych wskazówek.


Jako siedemnastoletni chłopak Robinson chodzi ciągle z głową w chmurach. Rodzice zmuszają go do zaznajomienia się z rodzinnym handlem, ale on myśli tylko o wyruszeniu statkiem na przestworza oceanu. Nie odstrasza go fakt, że dwójka jego starszych braci została pochłonięta przez ogromną i łapczywą morską paszczę, bo wierzy, że jego marzenie ma siłę, aby go od tego uchronić. Miota się więc pomiędzy szczęściem rodziców, czyli pozostaniem z nimi w domu, a spełnieniem własnych pragnień, czyli rzuceniu się w objęcia marynarskiego życia. Kiedy nadarza się więc okazja, aby poznać kawałek świata, Robinson nie waha się ani chwili – korzysta z propozycji dawnego przyjaciela i razem z całą załogą wyrusza w rejs. Na jego nieszczęście podczas swojej pierwszej podróży przeżywa ogromny sztorm, który wybija mu z głowy myśl o żegludze. Nie na zawsze jednak, bowiem kiedy pojawia się kolejna szansa wypłynięcia w morską toń, Robinson ślepo idzie za swoim marzeniem i decyduje się na kolejną podróż. Poznanie spokojnego oblicza wody nie jest mu dane. Już następnym razem jego statek rozbija się, a z całej załogi żywy pozostaje tylko on…
Robinson musi nauczyć się życia na wyspie, która staje się dla niego domem. Buduje jaskinię, oswaja kozy, zaprzyjaźnia się z papugą, uczy się gotować, a nawet szyć ubrania z trwałych włókien bananowych, w końcu jednak przychodzi mu stawić czoła ludożercom, którzy przybijają do brzegów jego wyspy, aby w spokoju skonsumować swoje ofiary. Ratuje z ich objęć młodego Karaiba – Piętaszka – zyskując tym samym jego dozgonną przyjaźń. Odtąd razem dzielą drobne troski i radości dnia codziennego, zastanawiając się nad tym, jak powrócić do domu – Robinson do Anglii, a Piętaszek na swoją wyspę.

Chociaż o książce Daniela Defoe słyszałam mnóstwo niepochlebnych opinii – że opisy są nudnawe albo język za ciężki – zostałam zaskoczona w bardzo pozytywny sposób. Czytanie tej powieści jest fantastyczną literacką przygodą, pobudzającą wyobraźnię i zmysły. Obserwowanie zmagań biednego rozbitka z warunkami, jakie dyktuje mu wyspa to bardzo angażująca zabawa, która nie tylko każe nam kibicować i obserwować Anglika, ale zmusza do myślenia nad tym, jak sami wyszlibyśmy z jakieś sytuacji. Z zaangażowaniem śledziłam role społeczne, w które zmuszony był wchodzić Robinson – podczas swojego pobytu na wyspie staje się nie tylko rzemieślnikiem, kucharzem, budowniczym, czy myśliwym, ale dane jest mu też posmakować pracy sędziego, policjanta czy nawet gubernatora.
Niezwykła jest też metamorfoza bohatera – z rozkapryszonego nastolatka Robinson zmienia się w dojrzałego mężczyznę. Próba, jakiej poddało go życie, stała się dla niego nie tylko ogromną nauczką, ale przede wszystkim przygodą. Już po kilku spędzonych na wsypie dniach Robinson nazywa swoją jaskinię „domem”, co świadczy o ogromnej sile i mądrości życiowej. Młody mężczyzna wie, że nie tak szybko opuści swój egzotyczny świat, dlatego zamiast za wszelką cenę próbować ucieczki, on przyzwyczaja się do swojej sytuacji i sieje zboże, szyje ubranie, buduje schron.
Na koniec dodam tylko jeszcze jedno: chociaż osobiście uważam, że to książka zbyt ciężka, aby być lekturą w szkole podstawowej (ze względu na język), to trafny wybór. Po przeczytaniu tej powieści dzieciaki już nigdy nie postawią się rodzicom, mając za wzór nauczkę, jaką od życia dostał młody Robinson.

12 uwag do wpisu “Książka na bezludną wyspę

  1. Najlogiczniejszym wyborem w moim wydaniu wyborem byłby któryś z poradników w stylu „Jak przeżyć na bezludnej wyspie i jak najszybciej mieć znowu dostęp do biblioteki”, bo serce by mi pękło, gdybym miała wybrać tylko jedną pozycję 😦

    Polubione przez 1 osoba

  2. Pingback: Tydzień Blogowy #77 – Wielki Buk

  3. Wyjaśnieniem Twojego miłego zaskoczenia lekturą „Przygód Robinsona…” jest fakt, że to co przeczytałaś jest skrótem książki Defoe i to co najmniej o połowę. Dla porównania edycja WDolnośląskiego z 2002 r. miała ponad 500 stron.

    Polubione przez 1 osoba

    • Hmm, już raz się nadziałam na skróty z wydawnictwa MG, ale teraz porównywałam z innymi wersjami w księgarniach internetowych, i te, które znalazłam, miały po 200-300 stron. Przykro mi to słyszeć, ale bardzo Ci dziękuję za tą wiadomość. Będę musiała dokupić pełną wersję i uzupełnić lekturę…

      Polubienie

      • Oprócz edycji WD, której link dołączyłaś, jeśli na serio zainteresowana jesteś „Przygodami…” to możesz skorzystać z wydania w serii „Biblioteka Arcydzieł” albo dwutomowego wydania z ilustracjami Grandville’a, z tym że to starocie do dostania tylko w antykwariacie albo na allegro.

        Polubione przez 1 osoba

      • To tym lepiej, że w antykwariacie. Już od dawna mam plan się udać po „Maleńką Dorrit” Dickensa, bo tą też dostałam od MG i po przeczytaniu dowiedziałam się, że to wersja skrócona.
        Szczerze mówiąc bardzo mi się to nie podoba i czuję się, jako czytelniczka i recenzentka ich powieści, oszukana…
        Dziękuję Ci za pomoc.

        Polubienie

  4. Powiem przewrotnie: NIE! Człowiek musi mieć wanny rozum. Nie jest ślepym, podatnym na przemoc narzędziem. Jeśli „słuchaj, chłopcze, mamy” ma być przesłaniem lektury… to jest mi smutno. Więcej: gdyby Robinson nie postawił na swoim, to by nie dorósł.

    Polubione przez 1 osoba

    • To prawda, Robinson nie dorósłby, gdyby nie sprzeciwił się rodzicom i ślepo nie poszedł za własnym marzeniem. Ale to właśnie stanowi o tragedii bohatera – tak skonstruowana osobowość nie miała wyboru, bo co by uczynił, byłoby źle; zostałby z rodzicami, to nigdy nie byłby szczęśliwy i nie zdobyłby tej mądrości, którą przekazało mu życie na wyspie, z drugiej strony, gdy wyruszył w podróż zostawił rodziców i już nigdy ich nie spotkał – pamiętasz, jak smutny bohater był na końcu? Mówił, że nie ma już dla niego życia na tej ziemi, bo nie ma dla kogo żyć. Gdyby miał chociaż Piętaszka, to może by się pozbierał po tej stracie, ale brak najważniejszych osób w jego życiu, rozmowy i wyjaśnienia swoich czynów, swego rodzaju zadośćuczynienia i spowiedzi przed rodzicami spowodował, że był nieszczęśliwy.

      Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.