Przygody Pana Pickwicka

Kiedy popularny jak na swe czasy angielski rysownik Robert Seymour zaproponował wydawnictwu „Chapman and Hall” stworzenie serii humorystycznych obrazków, przedstawiających wydarzenia z życia amatorskiego klubu sportowego, pozostało znaleźć jeszcze kogoś, kto do grafik doda tekst. Idealnym kandydatem wydawał się młody, nieznany jeszcze wówczas nikomu Dickens. Pomimo obaw, że nie odwzoruje doskonale realiów wsi i sportu, które były mu całkowicie obce, przyjął złożoną mu propozycję, ale postawił jeden warunek: to teksty miały stanowić właściwą część publikacji, ilustracje zaś miały być ich dopełnieniem, miały być tworzone pod fabułę konkretnych opowiadań Dickensa. Nieźle to sobie wymyślił, prawda? Chwycił od razu dwie sroki za ogon, a biedny Seymour znalazł się pod jego dominacją.
Ich współpraca od początku układała się źle, Seymour czuł, że tematy są mu narzucane i nie malował scen tylko humorystycznych – jak miał w zamyśle – ale bardzo często musiał ilustrować też sytuacje przykre, a nawet tragiczne w skutkach dla bohaterów Dickensa. Nawał pracy, napięta atmosfera i poczucie niespełnienia tak go przytłoczyły, że parę miesięcy później popełnił samobójstwo. Odtąd Dickens współpracował Hablotem Brownem, karykaturzystą, a powieść nie cieszyła się zbytnią popularnością.

pickwickZdaje się, że większość z nas ukształtowała swój czytelniczy gust na takich powieściach Dickensa jak „Maleńka Dorrit”, „Opowieść wigilijna” czy „Przygody Olivera Twista”. „Klubowi Pickwicka”, bo właśnie o nim mowa, daleko i do popularności, i splendoru późniejszych dzieł Anglika.
Cała rzecz wydana była w odcinkach, co zresztą da się odczuć poprzez specyficzny schemat rozdziałów, którego zadaniem jest utrzymanie czytelnika w napięciu, aż do momentu zapoznania się z fabułą kolejnego rozdziału (odcinka) powieści.

„Klub Pickwicka” jest opowieścią o kilku starszych dżentelmenach, którzy w ramach właśnie tytułowego klubu postanawiają zwiedzić Anglię. W tym czasie zdarzają im się różne rzeczy – a to jeden z nich przypadkowo znajdzie się w sypialni nieznajomej damy, nierozważnie dobierając słowa złoży innej obietnicę małżeństwa, przez co w efekcie wyląduje w więzieniu, drugi skradnie serce młodej dziewczyny i postanowi się z nią ożenić (oczywiście uciekając), trzeci próbując się popisać przed kobietami źle założy łyżwy i zrobi z siebie pośmiewisko.
Pickwick wraz z przyjaciółmi poznaje różnych ludzi, doświadcza rozmaitych przygód, słucha opowieści, przysypia w fotelu, uczy się strzelać, staje się obiektem zarówno podziwu, jak i pogardy, ofiarą oszustw, jak i złodziejem kobiecych serc. I byłaby to rzecz absolutnie nudna i nie do przebrnięcia, gdyby Dickens nie poratował się postacią Sama Wellera – młodego mężczyzny, który z czasem staje się służącym Pickwicka – niesamowicie inteligentnego, sprytnego, przebiegłego, a nadto wszystko zabawnego!
Podobno w latach 30′ XIX wieku Angielscy czytelnicy zarzucali Dickensowi to samo, co ja teraz. Powieść ich nudziła, w związku z czym ukazywała się małym nakładem, w liczbie 500 egzemplarzy. Nikt nie chciał czytać o przygodach kilku starszych panów, zaś o Samie Wellerze – i owszem! Od tego momentu utwór zyskał wielką popularność, czytelnicy domagali się wznowień poprzednich odcinków. Popularność „Klubu Pickwicka” zwiększyła się jeszcze, kiedy pisarz włączył do niego fragmenty dotyczące społecznej niesprawiedliwości i krzywdy, związane z pobytem głównego bohatera w więzieniu. W końcu nakład powieści sięgnął 40 tysięcy egzemplarzy i stał się jedną z najpoczytniejszych powieści angielskich.
„Klub Pickwicka” był na tyle popularny, że pojawiły się związane z powieścią gadżety – jak cygara, pickwickowskie kapelusze, płaszcze czy zbiory dowcipów.

Muszę przyznać, że to powieść niesamowicie trudna, wielokrotnie też nużąca. Zaleca się ją czytać powoli, aby delektować się doskonale odzwierciedlonym obyczajowym tłem Anglii, aby w pełni cieszyć się klimatem, który w ten sposób potrafi przedstawić tylko Dickens.
„Klub Pickwicka” nie porwał mnie i nie zachwycił, być może dlatego, że miałam wcześniej okazję zachwycać się innymi utworami tego pisarza, a jednak ogromnie się cieszę, że miałam w końcu okazję poznać to dzieło (chociaż chyba po lekturze cieszę się bardziej, że już dobrnęłam do końca). To powieść bezsprzeczne warta przeczytania, bardzo oryginalna i prawdziwa, odważna i ciekawa. Niewiele jest dzieł, które w tak otwarty sposób mówią nam prawdę o życiu w danej epoce – wszystkich trudach i znojach każdego dnia. Dickens właśnie to robi, dlatego warto poświęcić mu parę dłuższych jesiennych bądź zimowych wieczorów i poznać dobrodusznego Pickwicka, któremu wiatr zawsze w oczy dmucha.

Maleńka Dorrit – serce więzienia

Charles Dickens kojarzy mi się przede wszystkim z dzieciństwem i to wcale nie dlatego, że w tym okresie czytałam jego książki. Nie, ubogie i przerażające oblicze Dickensowskiej Anglii poznałam stosunkowo dość późno, bo w liceum, ale to właśnie dzieci są najczęściej bohaterami jego powieści. Doskonale znamy przecież losy biednego Oliviera Twista czy słodkiego Davida Copperfielda, którzy zadomowili się w popkulturze chyba na zawsze, i są inspiracją dla wielu twórców. Chociaż historie te zazwyczaj są dość smutne i wzruszające, ich koniec zawsze niesie pokrzepienie. Z niezwykłą radością sięgnęłam więc po „Maleńką Dorrit” zaproponowaną mi przez Wydawnictwo MG.

Maleńka-DorritAmy Dorrit urodziła się i wychowała w więzieniu w Marshalsea, w którym jej ojciec został osadzony przed wielu laty za długi. Los zechciał, aby ta maleńka i niewinna istotka pozostała przy ojcu i rodzeństwie, jako ta najsilniejsza, która o wszystkich się troszczy i wszystkimi się opiekuje. Z czasem więźniowie zaczęli nazywać ją „Maleńką Dorrit”, co miało związek z jej drobną posturą, ale na pewno nie z charakterem. Amy miała gołębie serce, płakała nad każdą ludzką krzywdą i nikomu nie potrafiła odmówić pomocy. Najbardziej troszczyła się oczywiście o los starego ojca, więc kiedy tylko zyskała taką możliwość, zaczęła pracować. Całe dnie spędzała w tajemniczym i przerażającym domu pani Clennman, dla której szyła. Dom ten zaprawdę był osobliwy – tu coś stukało, trzeszczało, ściany szeptały, a charakteru temu wszystkiemu nadawała dziwna postać Jeremiaha i samej, chłodnej i zdystansowanej, pani Clennam, która od piętnastu lat nie opuściła swojego pokoju, bo chora na paraliż nie była w stanie tego uczynić.
Wkrótce po ponad dwudziestu latach do Londynu przybywa syn pani Clennman, Arthur, który opuścił matkę i rodzinny interes, by towarzyszyć ojcu w Chinach. Tam, w swoim rodzinnym domu, Arthur spotyka Maleńką Dorrit i zaczyna interesować się losem tej biednej, nieśmiałej, pracowitej dziewczyny. Niewinna znajomość doprowadzi Amy do wielkiej tajemnicy Clennmanów, ale jaki to będzie miało wpływ na jej stosunki z Arthurem? Jaką tajemnicę chciał wyjawić synowi stary Clennman, i jak potoczą się losy Maleńkiej?

„Maleńka Dorrit” to powieść typowo Dickensowska, bo pomimo wielu dramatycznych i ciężkich dla bohaterów wydarzeń, czytelnik spotyka się z pozytywnym zakończeniem, takim, które daje nadzieję i pokrzepienie. Wśród największej hańby i zgrozy, Dickens znajduje czystość, niewinność i ofiarność. Podkreśla te dobre cechy, poprzez kontrast, zestawienie z tymi negatywnymi. Postacie kreuje mocne i wyraziste, takie, które pozostają w pamięci i tworzą wzorce. Nie ma tu nijakości i byle jakości. Gdybym miała wybrać jednego bohatera, którego najbardziej polubiłam, nie wiem kto by to był… może sama Dorrit, może Arthur, Pancks, Włoch Altro, albo Blandois? Zdecydowanie każdy z bohaterów wnosi do powieści unikatowość i wyjątkowość.
Dickens po raz kolejny rysuje to ciemne i brudne oblicze XIX-wiecznego Londynu, w którym strach przemieszczać się samemu zarówno za dnia, jak i w nocy, w którym pełno rabusiów i złoczyńców, nieznajomych przybyszów, ale gdzie znajdzie się też dobra dusza, wyrozumiała i chcąca pomóc. Taką osobą na pewno jest Arthur, ale też Pancks, który z założenie, że każda chwila ludzkiego życia powinna być poświęcona pracy, angażuje się w sprawy rodziny Dorrit.
W „Maleńkiej Dorrit” autor znów pokazuje, że pieniądze szczęścia nie dają, a wręcz je zabierają. Dla pieniędzy traci się głowę, są niebezpieczeństwem, dlatego lepiej żyć skromnie, wręcz biednie, ale szczęśliwie i w miłości.
To lektura, która fanów Dickensowskiej twórczości nie zawiedzie – wzruszająca, porywająca, tajemnicza i bardzo mądra.