Media okiem Umberta Eco

Umberto Eco to pisarz, który przyzwyczaił nas do ogromnych objętościowo powieści, najczęściej o tematyce średniowiecznych, do tego niezwykle ambitnych, a więc dość trudnych w odbiorze. Nie tylko zatem przeciętny czytelnik, jak ja, ale i czytelnicy ambitni, a być może nawet i krytycy literaccy strzelaliby w ciemno, że „Temat na pierwszą stronę” będzie książką podobną do „Cmentarza w Pradze”, „Imienia Róży” czy „Baudolino”. Eco pokazuje nam się jednak w zupełnie innej formie, co jest oczywiście dużym zaskoczeniem, ale czy dobrym?
Po pierwsze książka wcale nie jest ogromna, a liczy zaledwie sto osiemdziesiąt stron. Po drugie wcale nie jest ciężka w odbiorze, czego się obawiałam. Po trzecie nie przenosimy się o kilka czy kilkanaście wieków wstecz, a jedynie o dwadzieścia trzy lata.
Akcja powieści dzieje się w 1992 roku. Głównym bohaterem jest redaktor Colonna, czyli typowy „człowiek bez właściwości” lub mówiąc prościej, a dobitniej, nieudacznik życiowy. Pan Colonna ma już pięćdziesiąt lat na karku i żadnych znaczących dokonań – jedynie trochę tłumaczeń niemieckiej literatury,
nic poza tym. Jednak pewnego dnia wszystko to ma się zmienić – niejaki Simei oferuje Colonnie pracę nad pewnym tajemniczym projektem zleconym przez bogatego prezesa Vimercate. Owym tajemniczym projektem jest praca nad dziennikiem, który w rzeczywistości ma nigdy nie powstać. Gazeta ma nosić nazwę „Jutro” i ma być pierwszą, podającą czytelnikowi istotne informacje. Redaktorzy „Jutra” zajmują się zatem kreacją zdarzeń prawdopodobnych, „patrząc” w przyszłość tworzą dziennik, który ma być doceniony przez przeciętnego czytelnika.

bo numer zerowy możtemate mieć dowolną datę i może z powodzeniem stanowić przykład tego, czym byłabym gazeta kilka miesięcy wcześniej, powiedzmy wtedy, kiedy zdetonowano ową bombę. Wiemy już, co się stało potem, ale piszemy tak, jakby czytelnik jeszcze o tym nie wiedział. Wszystkie nasze niedyskrecje nabierają przeto posmaku czegoś nowego, niespodziewanego, powiedziałbym wręcz: proroczego.


Warto dodać, że oryginalnym tytułem książki jest „Numero Zero”, co wywodzi się od zerowych numerów „Jutra”.

Dwanaście numerów zerowych… powiedzmy 0/1, 0/2 i tak dalej… wydrukowanych w niewielkiej liczbie zastrzeżonych egzemplarzy.

Zatrudnieni redaktorzy poświęcają się pracy nad gazetą – z jednej strony szybko i dość niechlujnie piszą artykuły na tematy, które zlecił im Simei, z drugiej strony starają się znaleźć sensację na własną rękę, zbierają materiały, aby później je przekazać. Przykładem takich osób jest Maia, która donosi o restauracji, w której prawdopodobnie pierze się brudne pieniądze, czy Braggadocio, który bada śmierć (no właśnie, śmierć czy nie-śmierć?) Mussoliniego.
I tutaj pojawia się ważny dla czytelnika wątek – bo jeżeli już zwątpiliście w umiejętności włoskiego pisarza, przypisując „Temat na pierwszą stronę” do zwykłych obyczajówek, bardzo się pomyliliście. Eco ukazuje nam absurd świata kreowanego przez media. Na przykładzie Braggadocia pokazuje, że media nas okłamują, zatuszowują pewne sprawy na swoją korzyść, podając nam zafałszowane, okrojone lub całkiem nieprawdziwe informacje. Przeciętny człowiek nie jest w stanie dotrzeć do prawdy, a jeżeli poszpera głębiej…

Im więcej ktoś wie, tym bardziej nie powiodło mu się w życiu.

To właśnie postać tego z pozoru przeciętnego bohatera wysuwa się na pierwszy plan. Jego wywody o domniemanej ucieczce Duce, o jego sobowtórze i prawdopodobnym skryciem się gdzieś za murami Watykanu czyta się nie dość, że niezwykle ciekawie, to jeszcze na wiele rzeczy przy okazji można zwrócić uwagę. Nie martwcie się jednak, nawet ta część powieści nie jest skomplikowana w odbiorze – przez cały czas jest traktowana jako sensacja godna pierwszych stron tabloidów.
Trzeba również zauważyć, że sam główny bohater poświęca się w realizacji gazety, chociaż sam doskonale wie, że żaden z jej numerów nigdy nie ujrzy światła dziennego. Pan Colonna wciąż jest wciągany w nowe sekrety, które odkryli inni redaktorzy, któremu to zwierza się Broggadocio.

Nie brakuje również humoru, żartów czy miłostki, romansu. Bardzo mnie rozśmieszyło zdanie, mówiące o tym, że telefony to tylko moda, za kilka lat przeminie, nikt nie będzie chciał mieć telefonu wiecznie przy sobie, bo nie ma potrzeby tak często telefonować – i co zgotowała nam przyszłość? 😉
No, ale nie czytalibyśmy Umberta Eco, gdyby książka była łatwa, przyjemna i lekka. Już na pierwszych stronach powieści możemy zauważyć drugie dno, kiedy to pisarz odnosi się do innych twórców czy dzieł, a całość godna jest analizy. Nie jest to jednak obowiązkowe – i bez rozmyślania o tym, co autor miał na myśli, wiele z książki wyciągniemy.
Podsumowując, „Temat na pierwszą stronę” to chyba pierwsza książka Włocha, która nie sprawi trudności najmniej zapoznanemu z jego twórczością czytelnikowi. Całość czyta się szybko i przyjemnie, a po drodze, przemierzając przez kolejne strony, nasuwają się nam refleksje, których nie miało jest zawartych w samej powieści. Nie jest to też lektura, którą przeczytamy i zapomnimy, bo warto okiem „Tematu…” spojrzeć na dzisiejsze media i zastanowić się ile wiemy z tego, co się dzieje na świecie lub może nie dzieje się w ogóle.

Podejrzenia nigdy nie są przesadne. Podejrzewaj, podejrzewaj nieustannie, tylko w ten sposób poznasz prawdę. Czy nie tak mówi nam nauka?

A więc książka dobra, ale dla niewymagającego i nie czytającego wcześniej Eco czytelnika. Ja muszę szczerze powiedzieć, że spodziewałam się czegoś zupełnie innego, więc trochę mnie lektura zawiodła. Jestem w swojej ocenie ostrożna, bo ciężko krytykować takiego pisarza jak Eco. Trzeba jednak przyznać, że książka jest zdecydowanie nie „ecowska”. Zasługuje na solidną czwórkę, ale zdecydowanie nie jest najlepszym dziełem pisarza. Polecam wszystkim, którzy powoli, bez nagłego szoku, chcą się z autorem zapoznawać, którzy chcą porozmyślać, zastanowić się nad czymś ważnym, ale nie koniecznie w parze z dogłębną analizą.