Życie jak pudełko czekoladek

Kiedy przy okazji tegorocznej Literackiej Nagrody Nobla spekulowało się, że to Haruki Murakami może zostać jej laureatem postanowiłam, że – przed czy po werdykcie – zapoznam się bliżej z jego prozą. Wcześniej miałam w rękach tylko „Na południe od granicy, na zachód od słońca” i pamiętam ogromny niesmak, który towarzyszył mi po skończeniu lektury. Książeczka to niewielkich rozmiarów, więc przeczytałam ją szybko, ale przez cały ten czas liczyłam, że coś mnie w tej powieści porwie, coś mnie urzeknie, chociaż jedna myśl, czy jeden dialog pomiędzy bohaterami. W końcu tyle się słyszy o tym Murakamim i co rusz jakiś znajomy jest fanem jego prozy… Niestety za pierwszym razem nie zaiskrzyło, ale przecież początki bywają trudne, dlatego nie poddawałam się i, chociaż odłożyłam w czasie perspektywę kolejnego spotkania z prozą Japończyka, obiecałam sobie sięgnąć po książkę bardziej znaną, bardziej też cenioną – słowem: bezpieczniejszą.
Wybór padł na „Norwegian wood”, nostalgiczną opowieść o miłości, osnutą muzyką Beatlesów, wolną miłością i zapachem czarnej kawy.

Nawet bez naszego udziału wszystko ułoży się tak, jak ma się ułożyć, i choćby człowiek nie wiem jak się starał, prędzej czy później ktoś zostanie zraniony. Takie jest życie.

norwegian-wood-b-iext41767278Watanabe to normalny chłopak, zdawałoby się, że jest taki, jakich wielu: cichy, ale otwarty, zrównoważony, ale z nutą szaleństwa, odważny w czynach, choć ostrożny w uczuciach, inteligentny i sprytny, ale czasem chodzący z głową w chmurach, prosty. A jednak coś wyróżnia go spośród tej reszty – coś, przez co kobiety za nim szaleją. Chciałam się zakochać w kimś przystojniejszym, ale zakochałam się w tobie. Nic na to nie poradzę mówi mu przy pewnej okazji Miduri. Czy pokochała go za sposób, w jaki mówił, za jego szczerość czy niezmiennie pozostawanie sobą bez względu na okoliczności? Bo rzucony w samo centrum Tokio Watanabe nie płynie wraz z nurtem wielkiego miasta, on spokojnie kroczy swoją ścieżką. Nie obchodzą go ani studenckie bójki, ani walka młodych Japończyków z państwem, z codziennością, z samymi sobą. Nie goni za pieniądzem, nie ulega pokusom. Jest po prostu sobą. Wiele czuje, ale zdarza się i tak, że nie czuje nic. Potrafi cieszyć się życiem, ale wielokrotnie też cierpi i z tym swoim bólem idzie przez świat, bo wie, że tak trzeba.
Watanabe jest też melancholijny i takimi ludźmi się otacza, dlatego w życiu codziennym często towarzyszy mu smutek i… śmierć. Wszystko, świat w którym żyje, wydaje się takie, jakie powinno być. Jednak pod tą grubą warstwą ochronnego płaszcza znajdują się uczucia, którego skrywa w sobie każdy – czasem bardzo piękne i głębokie, czasem przynoszące jedynie ból i smutek. Miłość zdaje się być tu jedynym lekarstwem, ale też zgubą bohaterów – zupełnie tak, jak w prawdziwym życiu.

Powiedz sobie, że życie to pudełko czekoladek. (…) W pudełku są różne czekoladki, jedne się lubi, inne mniej. Najpierw zjada się te ulubione i zostają tylko te, za którymi się nie przepada. Zawsze tak myślę, kiedy jest mi ciężko. Jeżeli teraz się z tym uporam, potem będzie łatwiej. Życie jest jak pudełko czekoladek.

Nie potrafię zdefiniować jasno swoich uczuć, co do tej książki. Po rozczarowaniu związanym z „Na południe od granicy, na zachód od słońca” miałam nadzieję, że „Norwegian wood” potwierdzi moje obiekcje co do prozy Japończyka, albo je przekreśli, rysując w mojej głowie zupełnie nowy pogląd na twórczość Murakamiego. A jednak stało się tak, że z jednej strony to dla mnie powieść bardzo piękna i delikatna, wrażliwa i prawdziwa, traktująca o relacjach między ludźmi w sposób taki, w jaki one naprawdę wyglądają, o miłości, której nie trzeba definiować ani wyjaśniać, która po prostu jest, z drugiej strony mnóstwo tu erotyki, odważnych momentów, tej wolnej hippisowskiej miłości, wręcz ocierania się jakieś niewytyczone granice przyzwoitości. Nie wiem, czy to mój brak przyzwyczajenia do tak odważnej prozy, która za pomocą bardzo sugestywnych obrazów zmusza nas, abyśmy sami coś poczuli, czy dziewczęca naiwność, ale wielokrotnie byłam zniesmaczona i jawnie zadziwiona… A jednak kiedy teraz piszę o „Norwegian wood”, to myślę o całej tej delikatności Naoke, o ciszy Reiko i odporności Watanabiego i nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że ta książka jakoś na mnie wpłynęła, poruszyła mnie – kto wie – może nawet coś we mnie zmieniła?
Murakamiemu nie mówię „nie”, z pewnością jeszcze się spotkamy, choć na jak długo, nie jestem w stanie powiedzieć.

Co leży na zachód od słońca?

„Na południe od granicy, na zachód od słońca” to pierwsza książka Murakamiego, z którą się zetknęłam. Autor nie był mi obcy, bo ciągle ktoś coś jego czytał, komentował, recenzował, chwalił, krytykował, więc z nazwiskiem byłam zaznajomiona, ale nigdy nie miałam okazji, żeby samej do twórczości Japończyka sięgnąć. W końcu jednak sięgnęłam – i to przypadkiem – bo książkę wzięłam na zasadzie „uzupełnienia”. Kiedy w bibliotece miejskiej zabrakło jednej książki, którą miałam na liście, zdecydowałam się na Murakamiego. Informacji na okładce nie przeczytałam nawet, także tytuł był dla mnie kompletną niespodzianką. Ot, wzięłam pierwszą lepszą i już. Nic, tylko czytać.

napołudnieHajime, pielęgnując w sobie wspomnienie pierwszej ukochanej z okresu dzieciństwa, porównuje do niej swoje wszystkie dziewczyny – począwszy od niewinnego związku w liceum, aż po romanse dojrzalsze, kiedy ma już trzydzieści lat. Jego związki nie są trwałe, zazwyczaj rozpadają się po kilku nudnych miesiącach, czego powodem jest oczywiście zapisany w jego pamięci wizerunek Shimamamoto. Hajime dostrzega, że żadna kobieta nie jest w stanie dorównać Shimamoto – z nikim nie rozumie się tak dobrze, jak z nią, nie ma wspólnych zainteresowań, pasji. W końcu uczucie, które żywi do dziewczyny, przemienia się w obsesję. Hajiume poszukuje śladu Shimamoto wszędzie – widzi ją w każdej przypadkowej kobiecie, której choćby chód jest podobny do chodu Shimamoto, długość i kolor włosów, uśmiech itd.

Ciągle się czuję tak, jakbym usiłował stać się kimś innym. Jakbym próbował znaleźć nowe miejsce, nowe życie, nową osobowość. To pewnie część dojrzewania, ale też próba określenia siebie na nowo. Stając się kimś innym, mogę się uwolnić od wszystkiego. Kiedyś poważnie wierzyłem, że mogę uciec od samego siebie – jeżeli tylko bardzo się postaram. Ale zawsze trafiałem w ślepą uliczkę. Dokądkolwiek zmierzałem, zawsze pozostawałem taki sam. To, czego ci brakuje, nigdy się nie zmienia. Może się zmienić otoczenie, ale wciąż pozostaję tą samą niekompletną osobą. Nęka mnie głód, którego nigdy nie zdołam zaspokoić.

Kiedy jako dorosły, spełniony zawodowo i życiowo mężczyzna, przypadkowo spotyka Shimamoto, okazuje się, że dawne uczucie przetrwało. Hajime jest gotów porzucić wszystko – dobrze prosperujący interes, żonę, dwie córki – aby znów móc być szczęśliwym i spełnionym u boku Shimamoto. Życie jednak nigdy nie jest albo czarne, albo białe. Nigdy nie jest wystarczająco proste, aby wszystko szło zgodnie z naszymi pragnieniami. Czy więc powrót do przeszłości okaże się możliwy? Czy Hajime i Shimamoto są wciąż tymi samymi osobami, którymi byli mając po dwanaście lat? Co leży na zachód od słońca? Co znajduje się na południe od granicy?

„Na południe od granicy, na zachód od słońca” czyta się niesamowicie szybko. Książka tak, dosłownie, przelatuje w palcach, że ani się zorientujemy, a już jesteśmy za połową. Po skończeniu lektury, czytelnik zostaje z masą pytań na temat bohaterów, ich charakteru, ich przeszłości, oraz naturalnie – ich przyszłości. Choć zakończenie jest jasne i wyraźnie zarysowane, nie wszystkie kwestie są dokładnie omówione. Jest to jednak zabieg celowy – autor chce nam pokazać tajemniczość pewnych postaci, absurdalność sytuacji, kiedy człowiek goni za przeszłością. Przeszłość odeszła, nie możemy jej odzyskać. Nie powinniśmy się nawet skupiać na tym, co przed nami, bo i to jest nie uchwytne. Jedyne co się liczy, to dzień dzisiejszy, teraz, chwila, moment. Liczy się to szczęście, które mamy w rękach – nie tamto, które odeszło i nie to, które jeszcze przed nami.

Na tym świecie niektóre rzeczy można zmienić, a innych się nie da. Upływ czasu to jedna z rzeczy, których nie można odkręcić. Jeśli się znalazłeś w pewnym punkcie, to nie możesz już wrócić.

Po pewnym czasie rzeczy twardnieją. Jak cement w wiadrze. I nie możemy już wrócić. Chcesz powiedzieć, że cement, z którego jesteś zrobiony, stwardniał, więc nie możesz już być kimś innym.

Lektura przyjemna, aczkolwiek nie wybitna – przy pierwszym spotkaniu z Murakamim mogłam trafić na lepszą jego książkę. Opisy stosunków seksualnych wręcz mnie odrażały, natomiast postawa mężczyzny, który zdradza swoją dziewczynę/ żonę z inną/ innymi kobietami tylko dlatego, że „to tylko seks, one nic dla mnie nie znaczą” jest dla mnie niezrozumiała. Chyba dobrze ktoś mi powiedział, że to książka dobra dla mężczyzny – być może tylko mężczyzna rozumie pobudki innych mężczyzn, dla których kobieta jest jedynie ciałem, obiektem pożądania, chodzącym stosunkiem fizycznym, aniżeli osobą, kobietą (!).

Książkę oceniłabym w skali 3/6. Mam nadzieję, że następnym razem trafi mi się prawdziwa perełka Japończyka 🙂

Kiedy przewróci się jedna karta, wali się cały domek. I nie ma jak się wydostać z gruzów. Dopóki ktoś nie przyjdzie i cię nie wyciągnie.