Opowieść o mięsnym chłopcu

Celem Mięsnego Dziecka mogła być tylko jedna rzecz – jedzenie mięsa. Luo Xiaotong przyszedł na świat właściwie tylko po to – aby smakować różne rodzaje mięsiw i pożerać ich jak największą ilość. Z biegiem czasu odkrył, że to nie tylko jego fanaberia czy skutek uboczny długiego okresu bezmięsnej diety, ale talent, niezwykła umiejętność i zdolność, którą został obdarzony przez wszystkie pięć bóstw. Już we wczesnym dzieciństwie jego wilczy apetyt budził ogromny podziw wśród mieszkańców Wioski Rzeźników, a dookoła krążyły plotki, jakby ten kilkuletni chłopiec potrafił zjeść naraz pół psa, czy nawet krowy. Xiaotong potrafił wyczuć gotujące się w kotle mięso na kilometr i iść za jego zapachem aż na koniec świata. Stał się nie tylko smakoszem i zagorzałym wielbicielem wszelkiego mięsiwa, ale też swego rodzaju pośrednikiem, bóstwem… bo on nie tylko mięso jadł, ale i słyszał… W momencie kiedy setki małych rączek i nóżek, cichych i piskliwych głosików zaczęło go błagać, aby jak najszybciej je zjadł, życie Luo Xiaotonga uległo nieodwracalnej zmianie.
bumMiłość do mięsa wcale nie musi się wydawać czymś abstrakcyjnym i surrealistycznym, jeżeli spojrzymy na poprzednie pozycje chińskiego noblisty – ot choćby w „Obfitych Piersiach, pełnych biodrach” istniało namacalne i niezwykle cielesne uczucie miłości do kobiecych piersi. Jintong – jej bohater – odczuwał pragnienie (silniejsze nawet niż pragnienie snu czy jedzenia) ssania kobiecych piersi, aż do dojrzałej dorosłości. Mając ponad czterdzieści lat wciąż przykładał usta do sutka i ssał do opadnięcia z sił. Dziwność, magiczność, oniryzm i mieszający się z realizmem surrealizm też nie może nas przecież zdziwić – to w „Krainie wódki” śledczy Ding musiał zmierzyć się ze sprawą kanibalizmu popełnianego przez całą wioskę i siebie samego. Co rusz na myśl nasuwało się mu pytanie, czy zjadł chłopca, przypominającego warzywa, czy to może jarzyny były tak pięknie ułożone, że przypominały niemowlę? Sprawa nie łatwa, bo też suto zakrapiana alkoholem. No właśnie – sam alkohol i seksualność to też nic nowego, jeżeli chodzi o powieści Mo Yana, bo to niemalże stali goście w jego prozie. Dlaczego więc po raz kolejny zachwycamy się światem odległych Chin, zapieramy dech z przerażenia, jesteśmy pełni podziwu i obrzydzenia?

Bardzo cenię Mo Yana za umiejętność kreowania swoich bohaterów – są mocni i charakterystyczni, z jakimiś słabostkami i dziwnostkami, zawsze stający w obliczu ważnych decyzji czy historycznych dni. Ale Luo Xiaotong wydaje się być nieco innym, chociaż nie można mu odjąć wspólnych z innymi bohaterami cech. To dziecko o osobliwym charakterze – plecie co mu ślina na język przyniesie, a śmie dywagować o swojej „przewrotnej logice”, jest dość bezczelny i odważny, nie boi się innych osób, ich zdania, ale to tylko ze względu na swoją głupotę i nieokrzesanie. Jednak nie sposób nie polubić tego bohatera, który przez ponad pięćset stron opowiada nam, czytelnikom, o swojej miłości do mięsa.

Zrozumiałem bowiem jedną rzecz: świat wydaje się być bardzo skomplikowany, ale tak naprawdę jest bardzo prosty. W gruncie rzeczy na uwagę zasługuje tylko jeden problem: problem mięsa. Na ziemi jest wielu ludzi, ale zasadniczo można ich podzielić na takich, co je jedzą, i takich, co go nie jedzą. Na takich, co potrafią je jeść, i takich, co tego nie potrafią. Na takich, co potrafią, ale nie mają do niego dostępu, i takich, co mają dostęp, ale nie potrafią. I jeszcze na takich, którym jedzenie mięsa sprawia radość, i takich, którym sprawia ból.

Mo Yan rysuje jego postać w dość zabawny, czasem groteskowy, ironiczny sposób. Momenty, w których opisuje relacje Xiaotonga z matką rozbawiają do łez, ale każą nam też okazywać empatię i współczucie.

Bohatera poznajemy w momencie, kiedy jako dorosły mężczyzna zwierza się mnichowi ze swojego dzieciństwa, czyniąc ze swojego monologu swoistą spowiedź. Błaga mnicha o przyjęcie go do klasztoru, ale odpowiedzi nie dostaje – mnich jest milczący i niewzruszony, zupełnie jak kamienny posążek. Słucha aktywnie, nie biorąc żadnego udziału w monologu Xiaotonga. Ten opowiada o wszystkim – o czasach, kiedy wszyscy razem – on, matka i ojciec – żyli dość szczęśliwie i o tym, jak ojciec ucieka z wioski z Dziką Mulicą – swoją kochanką. O swojej niekończącej się tęsknocie za mięsem i biedzie, którą spowodowało nad wyraz wielkie skąpstwo matki. O zbieraniu złomu i o tym, jak z tego powodu nazywano ich Królową i Księciem Śmieci. O znalezionym japońskim moździerzu i o ojcu, który powrócił z małą Jiaojaio, swoją córeczką. Xiaotong swoją opowieścią próbuje zatrzymać swoje dzieciństwo, zawiesić je nijako w „nieczasie”, pozwolić mu trwać na wieku i móc do niego wracać za każdym razem, kiedy najdzie go na to ochota. Zmaga się ze swoją dorosłością, bo chociaż będąc dzieckiem wydawało mu się, że jest równy dorosłym, kiedy w końcu staje się dorosłym wciąż chce pozostać dzieckiem. Sprawa jest tym bardziej ciekawsza, że ustami Xiaotonga przemawia sam Mo Yan, który jego opowieścią opowiada o swojej młodości – o walce z szarzyzną życia codziennego i z upływającym czasem.

Każdy, kto nie znajduje zadowolenia we własnym życiu, może je odnaleźć w opowiadaniu, i fakt ten przynosi mi pewną pociechę. Piękno i pełnia opowiadania pozwalają pisarzowi wynagrodzić sobie szarość życia i wady charakteru: jest to odwieczna cecha twórczości.

„Bum!” nie jest jednak zapisem tylko codzienności chińskiego wieśniaka, ale przede wszystkim cudownym, bardzo precyzyjnym i drobiazgowym zapisem chińskiej propagandy. W momencie kiedy burmistrz i, swoją drogą, bardzo ciekawa postać w „Bum!”, Lao Lan otwiera zakłady mięsne, Mo Yan szczegółowo opisuje próby, którymi przygotowywali się pracownicy zakładu do powitania powiatowych i miejskich urzędników. Sam Xiaotong wspomina, że gdyby ktoś nie wiedział, że w tym miejscu znajduje się rzeźnia, z pewnością wziąłby je za szpital. Ale poza sterylnymi i śnieżnobiałymi kitlami rzeźników pojawiają się też opisy naprawdę odrażające, przez które bardzo ciężko przebrnąć osobie bardziej wrażliwej. Wydaje mi się, że nawet najbardziej zagorzały zwolennik mięsa byłby nie tyle gotów przejść na dietę wegetariańską, co pragnąłby tego, przeczytawszy szczegółowe opisy tłoczenia wodą żywych zwierząt, co kulturalnie nazywano „obmywaniem mięsa”. Ciekawe, chociaż jeszcze bardziej przerażające i odstręczające są opisy przygotowywania od podstaw psiego mięsa – a więc od momentu hodowli, aż po ubój.

Mo Yan tworzy literaturę dziwną, jak już wspomniałam, tym bardziej jednak ciekawą, że nie jest ona jednoznaczna, dlatego każdy może ją odebrać na swój sposób. Można próbować doszukać się analogii pomiędzy różnymi wątkami poszczególnych dzieł autora, ale nie jestem pewna, czy to da nam zamierzony efekt. W końcu pod koniec powieści fikcja miesza się z rzeczywistością, elementy świata realnego z baśnią (pojawiają się bowiem elementy typowo baśniowe), a realizm z surrealizmem tworzy jedną całość. Nie sposób odgadnąć co w tej książce jest prawdziwe, a co zmyślone, co rzeczywiście mogło się stać, a co jest tylko wymysłem Xiaotonga, co snem, co jawą, a może nawet – snem na jawie? Nie należy doszukiwać się tutaj żadnej ideologii, bo – jak wspomina sam autor – właśnie brakiem ideologii w swojej twórczości najbardziej się szczyci. Opowiadanie jest tutaj celem samym w sobie.
Jest to powieść, która z pozoru wydaje się całkiem zwyczajną. Z początku byłam nawet w stanie porównać ją do „Żab” – moim zdaniem najbardziej normalnej powieści Mo Yana – ale wraz z przewracanymi na drugą stronę kartkami zdajemy sobie sprawę, że autor brnie coraz bardziej w kierunku, który nam wydaje się zupełnie niezrozumiały, dziwny i nieznany. A jednak to książka, którą należy przeczytać, aby przeżyć niezwykłą literacką przygodę i być uczestnikiem wyjątkowej uczty. To obraz chińskiej codzienności, mieszających się ze sobą gatunków i stylów. To literatura przez duże „L”, bardzo inteligentna i stawiająca pytania. A jeżeli dalej nie jesteście przekonani, to może słowa autora pomogą Wam podjąć decyzję:

Powieść nie powinna poświęcać swojej godności tylko po to, by zadowolić nasze goniące za sensacją czasy. Nie powinno się skracać jej, ograniczać i upraszczać jedynie po to, by przypodobać się gustom pewnej grupy czytelników. Ona właśnie ma być taka długa, taka gęsta, taka trudna, a jak ktoś nie chce czytać, to niech nie czyta. I choć miałby mi pozostać tylko jeden jedyny czytelnik, i tak będę pisać w ten właśnie sposób

W Alkoholandii Mo Yana

Mówi się, że „Kraina wódki” ma dwie fabuły – sensacyjną, którą są przygody śledczego Dinga i epistolarną – którą stanowi wymiana korespondencji między Li Yidou, a jego nauczycielem, słynnym pisarzem z Pekinu Mo Yanem. Li Yidou wysyła nauczycielowi swoje opowiadania, prosi go o krytykę i rady, a także o przekazanie rękopisów wydawnictwu Literatury Narodowej. I tu właśnie – w opowiadaniach młodego Chińczyka odkrywamy świat zupełnie inny, nieco magiczny, okropnie naturalistyczny, który jednak wplata się w całą fabułę powieści.

krainaW jednym z fragmentów książki Mo Yan narzeka na bohatera, którego stworzył. Uważa, że śledczy Ding miał być niezwykle inteligentny, błyskotliwy i sprytny, a kreatura, która wyszła spod jego pióra jest człowiekiem głupim i słabym. Gouer przyjeżdża do Alkoholandii, żeby rozwiązać zagadkę kanibalizmu, a mianowicie zjadania małych chłopców. Choć zdawał sobie sprawę z sytuacji panującej w owym miejscu, sam ulega jego urokowi – pije, pije, pije (nieustannie) a w końcu sam zajada się niesamowitą potrawą, którą jest – no właśnie – mały chłopiec, który do złudzenia przypomina warzywa, czy może warzywa, które są zrobione tak, by przypominały chłopca?
„Kraina wódki” to kulinarna uczta. Gdzieś przeczytałam recenzję, że czytając tę książkę, albo sami raczymy się odrobinką lub jak ktoś woli morzem alkoholu, albo przez tą właśnie lekturę zrażamy się do wszelkich rodzajów trunków. Ja, po przeczytaniu kilku rozdziałów, że zdziwieniem odkryłam, że moja Coca – Cola w szklance, zaczyna smakować jak Whisky, choć nigdy Whisky nie piłam.
Poznajemy więc niezwykły smak chińskiej wódki, małego chłopca, korzeni lotosu, ale nie tylko. W powietrzu unosi się zapach pieczeni – bo tak właśnie pachną usta teściowej Li Yidou.

Książka nasycona jest barwnymi opisami, a niektóre z nich są niezwykle naturalistyczne – jak choćby odcinanie kopyt osłowi. Zresztą, co tu dużo mówić, kiedy Mo Yan przybywa do Alkoholandii sam idzie zobaczyć rzeź osłów z Oślej Uliczki, ot tak, dla rozrywki.
Ponadto cała powieść przepełniona jest erotyzmem. Gdzieżby nie odwrócić głowy zauważymy albo kobiece piersi, albo „smoka i feniksa” (co zresztą jest jedną z potraw, podobno bardzo smacznych ;)).

Kolejną sprawą są niezwykle wyraziście stworzone postaci. Ding Gouer, to tylko jeden z przykładów. I w prawdziwej Alkoholandii, i w książce pisarza Mo Yana noszącej ten sam tytuł, poznajemy karła imieniem Yichi. Chytry, przebiegły, ale też szalenie inteligentny unosi się nad całą Alkoholandią i „Krainą wódki”. Yichi jest niezwykle bogaty, otaczają go same piękne kobiety, z który zresztą pragnie się „przespać” – taki właśnie wyznaczył sobie cel – chce współżyć z wszystkimi najpiękniejszymi kobietami w Alkoholandii. Ponadto pragnie by Mo Yan i Li Yidou napisali jego biografię. Mnie osobiście nie udało się go polubić i chyba nikt zbytnio nie będzie mi się dziwił.
Innym ciekawym bohaterem jest kobieta – kierowca. Pragnie ciepła, dotyku, cielesności, seksualności, a jednocześnie wydaje się dzika i szalona aż do tego stopnia, że odgryza śledczemu koniuszek języka.
Wszyscy bohaterowie stworzeni przez Mo Yana owiani są nutką tajemniczości i pierwotności.

Powieść kończy się ciekawym zapisem – nie występują tam bowiem żadne znaki interpunkcyjne, co stawia czytelnika przed nie lada wyzwaniem – zrozumieć bełkot człowieka pijanego. Zrozumieć bełkot Mo Yana, który sam zatopił się w Alkoholandii, lub mówiąc prościej – zatopił się w alkoholandzkiej wódce.

Daję książce osiem gwiazdek, bo jak dla mnie jest rewelacyjna. Nie można jej nazwać ładną, czy elegancką, bo w końcu „Prawda o Chinach nie jest elegancka”, jak wspomina sam autor.
Zachęcam odważnych do lektury. 😉

O historii Chin, miłości do matki i obsesji na temat kobiecych piersi

„Obfite piersi, pełne biodra” – czyli kolejna książka noblisty z którą się zmierzyłam.
Już na początku warto zaznaczyć, że lektura do najłatwiejszych nie należy. Żeby prawidłowo wejść w jej bieg, należy zapoznać się z historią Chin (trzeba przynajmniej znać jej zarys, kojarzyć pewne fakty, ich skutki i przyczyny), bez tego ani rusz. W lekturze zetkniemy się z takimi wydarzeniami jak najazdy Japończyków na Chiny, powstanie bokserów, II wojna światowa czy walki z Kuomintangiem. Wszystkie te wydarzenia mają istotny wpływ na akcję powieści, gdyż ukazuje ona zmiany jakie zachodzą w rodzinie Shangguang z północno – wschodniego Gaomi.
Narratorów powieści jest dwóch – pierwszy, którego poznajemy, to narrator wszechwiedzący, obserwator, wypowiadający się w trzeciej osobie liczby pojedynczej, drugim zaś jest wyczekany syn matki (Shangguang Lu) – Jintong. Jego opowieść można odebrać na dwa sposoby – pierwszym z nich jest teoria, że bohater opowiada wszystko z perspektywy czasu, a historia, którą nam przekazuje, jest jego wspomnieniem. Z drugiej jednak strony, można by pomyśleć, że Jintong rośnie, zmienia się wraz z wydarzeniami, płynie równomiernie z historią i czasem powieści.
moyanBohaterów powieści, podobnie jak narratorów, też jest dwóch. Pierwszym jest cała rodzina Shangguang, a więc bohater zbiorowy, drugim zaś sam Jintong, nazywany „złotym dzieckiem”. Właśnie z nim wiąże się cała historia – rodzi się bowiem jako ósme dziecko, jedyny chłopiec, a imiona jego wszystkich sióstr oznaczają albo „ukochany młodszy brat”, albo „wyczekiwany młodszy brat”, albo jeszcze wymyślniej. Urodzenie się Jintonga miało skrócić cierpienia jego matki – urodziwszy syna Shangguang Lu nie miała już być bita i poniewierana przez teściową oraz męża (przynajmniej takie jest moje założenie), syn miał zapewnić jej opiekę na starość, zarobek i pożywienie. Narodzinom chłopca towarzyszy jednak najazd Japończyków, którzy zabijają męża Shangguang Lu (Shangguang Shouxi). Każda z siostr Shangguang ma innego ojca, co wiązało się z ogromną ofiarą matki dla rodziny Shangguang. Wyszedłszy za mąż za Shangguang Shouxi przez kilka lat nie potrafiła urodzić mu ani jednego dziecka. W końcu kładąc się do łóżka z własnym wujem (co było pomysłem jej ciotki), poczęły mu pierwszą córkę, a następnie drugą. Reszta córek została spłodzona przez handlarza kaczek, znachora medycyny, mnicha, czy w końcu szwedzkiego pastora Malloya, który był ojcem Jintonga i jego bliźniaczej siostry.
Rodzinie towarzyszą same nieszczęścia – Shangguang Lu traci większość swoich córek – jedna z nich ucieka z mężczyzną, inna skacze z przepaści, jeszcze inna rzuca się do rzeki, nie chcąc być dla matki ciężarem. Shangguang Lu pozostaje zatem jedynie ze swoim synem i w nim ma nadzieję. Jintong jednak nie wyrasta na prawdziwego mężczyznę. Przez całe swoje życie szuka oparcia matki, boi się samodzielnie podejmować decyzje, często płacze i boi się. Kult matki wiąże się też z kultem kobiecych piersi – Jintong został bowiem odstawiony od piersi w wieku swoich lat młodzieńczych. Chłopiec, nauczony przez matkę picia samego mleka, poszukuje go w piersiach różnych kobiet – od swoich sióstr do nieznajomych – i tak aż do niemal pięćdziesiątego roku życia. Wybranie chłopca „Śnieżnym Księciem” było niczym błogosławieństwo – mógł dotykać setek par piersi mieszkanek Gaomi, ściskać je, tulić się do nich, żeby życzyć im spełnionego macierzyństwa. Kiedy powieść zaprowadza nas do momentu, gdzie wydaje się, że główny bohater uległ jakieś przemianie, zmężniał, Jintong porywa się na czyn okrutny i haniebny – współżyje z kobietą. Martwą.
Przez jakiś czas udaje mu się uniknąć odpowiedzialności (Jintong został oskarżony o morderstwo i nekrofilię – morderstwa nie popełnił), po czym jednak trafia do więzienia na piętnaście lat. Kiedy wychodzi na wolność, znów pogrąża się w szaleństwie do kobiecych piersi – spotykając swoją siostrzenicę nie wita jej słowami, które do tego są przeznaczone, a patrząc na nią (a raczej na NIE), chwali jej piersi. Zapada też w chorobę, spotyka się ze Starą Jin (kobietą z jedną piersią), która leczy go, karmiąc go własnym mlekiem. To właśnie matka pchnęła go do tego czynu. Bojąc się tego, co stanie się z Jintongiem po jej śmierci, chciała , by stanął na własnych nogach.

„Potrzebny mi ktoś taki (…), kto może i narobi mi czasem kłopotów, ale przynajmniej będzie mężczyzną, prawdziwym mężczyzną, który sika na stojąco!” – Matka do Jintonga

W końcu Jintong zaczyna z nią romansować, a ich związku towarzyszy burzliwa i niebezpieczna namiętność. Kiedy znowu udaje mi się odrobinkę polubić bohatera, ten tchórzy, ucieka, bojąc się jej męża (który miał zamiar zabić ich obojgu).

„Chcesz by synek zdrowo wyrósł i wyglądał godnie, załatw mu dwadzieścia mamuś, co prowadzą się swobodnie… „

Bohater współpracuje z Hanem Papugą, czyli synem jego siostry i Hana Ptaszka, oraz z jego żoną w Centrum Ptaków. Żona Papugi, kobieta chytra i przebiegła, opiekuje się nim jak małym dzieckiem – karmi go, myje, mówi mu, co ma robić, a w końcu zmusza do działania. Jintong sprzeciwia się i ucieka. Błąka się po ciemnych zakątkach, uderza kijem węża, wyobrażając sobie że to żona Hana Papugi, i kiedy znowu udaje się go polubić, ucieka z wrzaskiem, wołając „Mamo!”. Jintong otwiera też sklep „Jednorożec. Świat biustonoszy”, za pomocą Hana Papugi, gdzie znowu może się delektować dotykiem kobiecych piersi, a w końcu, usamodzielniwszy się od matki, żeni się. Żona jednak nie okazuje się podporą męża, kochanką czy dobrą matką, a kobietą autorytatywną, która urządza mu areszt domowy. Jintongowi w końcu udaje się uwolnić, ale wraca do matki, co jest końcem jego losów. Nie dowiadujemy się już niczego o Jintongu.
Ciekawym wątkiem powieści jest również postać Ptasiej Nieśmiertelnej – siostry Jintonga, która po utracie Hana Ptaszka, zamienia się w ptaka. Podobnie jak w „Ptaśku” Whartona czy opowiadaniu „Ptaki” Brunona Schulza, dziewczyna sądzi, że jest ptakiem i zachowuje się jak ptak. W końcu zrzuca się z przepaści, przez co umiera.
Bohaterowie stworzeni przez Mo Yana nie są „bylejacy”. Każdy z nich ma mocno zarysowany charakter, a postaci wprowadzone do powieści są wyjątkowe. Całkowitym przeciwieństwem książkowego „Piotrusia Pana”, wiecznego dziecka czyli Jintonga, jest Sima Ku – mężczyzna dziki, nieokrzesany, momentami zwierzęcy i bestialski, który morduje bez zastanowienia, ma niezliczone ilości kochanek, ale dla którego też rodzina jest najważniejszą wartością, który wydaje się na śmierć, by uwolnić Shangguang Lu, Jintonga i swojego syna od śmierci. Sima Ku nie pozwala strzelić sobie w plecy, odwraca się twarzą do lufy i tak umiera. Przed śmiercią, patrząc na świat, żałuje nieco swego czynu, ale wie, że tak trzeba. Sima Ku nie jest jednak do końca bohaterem dobrym – po śmierci, jedna z jego kochanek podbiega, i jakby nie dowierzając jego ostatecznemu końcowi, o czym świadczy choćby roztrzaskana czaszka, wbija mu nóż w serce, jakby bojąc się, że mógłby jeszcze powrócić.
Innym bohaterem jest syn Simy Ku, Sima Liang, który jest sprytny, przebiegły i niesamowicie inteligentny. Choć jest o wiele młodszy od Jintonga i nazywa go „wujaszkiem” o wiele bardziej przewyższa go intelektem.

„Zapamiętaj sobie, synku, jeśli masz być człowiekiem złym, musisz mieć serce z kamienia, musisz zabijać bez mrugnięcia okiem. Jeśli chcesz być człowiekiem dobrym, musisz iść przez życie z opuszczoną głową i uważać, by nie zdeptać nawet najdrobniejszej mrówki. To, czego ci nie wolno, to żyć jak nietoperz – ni to ptak, ni to ssak. „ – Sima Ku do Simy Lianga

Mo Yan wprowadza jeszcze do powieści postać Amerykanina Babbitta, który żeni się z Niandi. Babbitt pokazuje Chińczykom pierwszy film, uczy ich nieco innego sposobu myślenia. Chociaż z początku Jintong go nienawidzi, a nienawidzi go za to, że niebieskooki blondyn odbiera mu jego dwa białe gołąbki, tudzież piersi Niandi, w końcu zaczyna go podziwiać, za sztukę opanowania dialektu Gaomi.
Mylącą rzeczą w książce, mogą być imiona wszystkich ośmiu sióstr (tak jak bohaterowie „Sto lat samotności” Marqueza), na szczęście Mo Yan umieścił pod koniec spis wszystkich ważnych postaci.
„Obfite piersi, pełne biodra” to kolejna powieść Mo Yana, która zachwyca. Nie jest to jednak książka dla wszystkich. Nie każdy potrafiłby przez nią przebrnąć. Trzeba chcieć po nią sięgnąć, a dopiero potem ją przeczytać. Mo Yan czyni z nas podróżnika, któremu pokazuje różne rzeczy, a zdecydowanie ma ich do pokazania wiele.