Słodkie ptaszki czy pradawne potwory?

Ptaki od dawna mnie fascynują. Odkąd pamiętam w domu, w klatce, trzymaliśmy jedną albo dwie papużki. Jakoś tak się złożyło, że później bez ćwierkającego towarzysza nie wyobrażałam sobie domu. Teraz też mam w niebieskiej klatce moją Niebieską Papużkę, obrażoną na mnie od kiedy tylko pamiętam, wredną i złośliwą, chichoczącą z moich błędów, hałaśliwą i głośną, grubą i niezdarną, ale przy tym wszystkim jakoś dziko fascynującą. Z tej fascynacji (a częściowo również i z mody na takie książki) wzięło się zainteresowanie tematyką świata fauny i flory. Ptaki już poznawałam w dwóch książkach – „W rzeczy o ptakach” i w „Geniuszu ptaków”, które w pewien sposób się uzupełniały. I choć mogłabym powiedzieć, że wiem już wystarczająco dużo i nasyciłam swoją rządzę wiedzy, że odczuwam wręcz przesyt, to jeszcze nie powiedziałam sobie „STOP”. Odkąd tylko dowiedziałam się, że nakładem wydawnictwa Marginesy ma się ukazać „Ptakologia” Sy Montgomery, z każdym miesiącem wyczekiwałam jakiejkolwiek nowinki, wieści o tej książce. Warto było, bo „Ptakologia” jest jeszcze bardziej inna, niż „Geniusz (…)” i „Rzecz (…)”, a zarazem bardzo dobra.


Dlaczego „Ptakologia” i co właściwie znaczy ta fikuśna nazwa? Otóż ptakolog to ktoś – w przeciwieństwie do ornitologa – kto interesuje się ptakami, jest nimi zainteresowany, ale nie posiada wykształcenia w tym kierunku. W słowniku tej definicji nie znajdziecie, ale gra słów jest tutaj, można powiedzieć, dość przyjemna.
Główną rzeczą, która odróżnia „Ptakologię” od tych dwóch pozycji jest inne sklasyfikowanie rozdziałów i swoiste uporządkowanie gatunków. Sy Montgomery nie skupia się na badaniach, ani cechach ptaków, nie rzuca ciekawostkami, tu i ówdzie przytaczając wyniki badań, za to dzieli swoją książkę na siedem rozdziałów, z których każdy poświęca osobnym ptakom. Zaczyna od kur, bo są jej najbliższe i stanowią dla autorki pierwszy, najłatwiejszy i najbliższy kontakt ze światem ptactwa. Na podstawie swoich, hodowanych od lat, Dam, które przybiegają na zawołanie i inteligentnie wyznaczają sobie granice podwórka, od czasu do czasu nieco je rozszerzając, wyprowadza czytelnika z błędu, kwestionując tezę, iż drób jest po prostu głupi. Następnie opowiada o fascynujących, pierwotnych, dzikich kazuarach, które przedstawia jako „współczesne dinozaury”, o łapach pokrytych łuskami i wyposażonych w ostry, niczym sztylet, pazur, potrafiący w migu przeciąć tętnicę rywala. Przedstawia je jako z jednej strony ptaki bardzo płochliwe, bowiem ciężko się na nie natknąć (co zresztą sama udowadnia), z drugiej zaś strony niebezpieczne, bowiem to one z całego swojego gatunku zabiły najwięcej ludzi. Trzecie w kolejce są kolibry, latające bąbelki powietrza, bardzo wrażliwe na wszelkie zmiany, delikatne i z każdym dniem walczące o życie. Następnie Sy Montgomery opowiada nam o swojej fascynacji ptakami myśliwskimi, zabierając nas w świat dzikich orłów, myszołowów, kiedy to sama uczyła się być sokolnikiem. Wraz z nią czytelnika wnika do umysłu ptaka, uczy się zachowań, większej tolerancji i zrozumienia. W rozdziale piątym autorka skupia się na gołębiach – bo przecież nie mogło ich zabraknąć w takiej publikacji. Jednak bardziej niż na badaniach, Sy skupia się na wyścigach gołębi, ukazując ich niesamowite zdolności orientacji w terenie. Końcówkę książki stanowią papugi, uwielbiane przez ludzi, i wrony, nienawidzone z całego serca.


Łatwo można zauważyć, że obok różnic pojawią się też podobieństwa względem innych tego typu pozycji – jest Śnieżek, tańczący kakadu i Alex, żako prowadzący z ludźmi sensowne konwersacje. Są gołębie wędrowne, których absolutnie nie może zabraknąć w żadnej tego typu publikacji, bowiem to właśnie one, choć już wymarłe, były jednymi z pierwszych, udowadniających ludziom, że „pojęcie ptasi móżdżek” jest nie tylko krzywdzące, co zadufane i bezpodstawne.
Do każdego rozdziału Sy Montgomery podchodzi z osobistego punktu widzenia – jak w przypadku Dam, kur, wszystkie te ptaki miały dla niej jakieś znaczenie – niegdyś wkręciła się w śledzenie z przyjacielem wyścigu gołębi, zapragnęła być sokolnikiem, ratowała małe kolibry, będąc wolontariuszką w klinice, tropiła w lasach deszczowych kazuary, a w dniu swoich pięćdziesiątych pierwszych urodzin tańczyła ze Śnieżkiem do utworów Backstreet Boys.
Wszystkie ptaki, które miały to szczęście, by stać się bohaterami „Ptakologii”, były zarazem obiektami dzikiej fascynacji autorki, jej ukrytych pragnień czy żądz.
Zadziwia mnie i jednocześnie zachwyca kompletne oddanie się Sy Montgomery naturze – gotowa rzucić i poświęcić wszystko tylko po to (aż po to!), by zbliżyć się do tej pierwotności istnienia, zrozumieć choć część z tego, co ptaki nam przekazują, poczuć coś, czego „normalny”, przechodzący obok cudu istnienia obojętnie, człowiek, nie doświadczy nigdy.

Gdybym miała wybrać, która z tych książek – „Ptakologia” Sy Montgomery czy „Rzecz o ptakach” Noah Stryckera podoba mi się bardziej, nie potrafiłabym. Obie ukazują tę część natury, która żyje w bliskości z ludźmi, jest do nich podobna, myśli, odczuwa różne emocje – czasem jest szczęśliwa, czasem załamana, smutna, przestraszona, obrażona. Właśnie tak, bo papugi mogą się obrazić nawet na całe życie o to, że właściciel wyjechał na wakacje, zakochać się w jego córce i odczuwać smutek oraz złość z powodu odrzucenia zalotów (i tym samym okazywać to nieprzeciętną złośliwością), odwdzięczyć się temu, który uratował ich życie, wspierając go w chorobie, uspokajając i powtarzając, że go nie opuszczą. Małe kolibry mogą się bać tych większych, z którymi walczą o pożywienie, tak samo zresztą jak uczące się polowania sokoły, które drżą na widok stada wron.

Ptaki, jak pokazuje Sy Montgomery, to wciąż dzikie zwierzęta, nawet jeżeli udomawiane od setek lat. Istoty bardzo skomplikowane i złożone. Niesprawiedliwie dyskwalifikowane jako głupie, a przecież piękne, pierwotne, tajemnicze.

Między człowiekiem, a… świnią

Seria EKO Wydawnictwa Marginesy pokazuje historie niezwykłe – od legend i mitów na temat podwodnego miasta Encante, w którym żyją różowe delfiny, przybierające ludzką postać by uwodzić kobiety, poprzez wyprawę na oba bieguny i poznanie tamtejszej fauny i flory, zgłębienie życia trzmieli, aż po historię przyjaźni człowieka z wilkiem. Do tej pory ukazało się dziewięć cudownych, absolutnie wyjątkowych przyrodniczych opowieści, które zadowolą tak naukowca, jak i amatora, który zwierzęta obserwuje jedynie w miejskim ZOO, a z roślinami bliższy kontakt ma tylko poprzez swój balkon. Wśród nich pojawiła się historia Christophera Hogwooda, niezwykłej świnki, która udowadnia nam, że szczęścia nie trzeba szukać daleko. Że czasem i świński ryjek się do nas uśmiecha.


Zwykło się mówić, że to pies jest najlepszym przyjacielem człowieka – swe psie serce poświęca tylko jednej osobie, towarzyszy mu na każdym kroku i kocha tak samo, cokolwiek by się nie wydarzyło. Do tej listy dopisać możemy koty, które co prawda chodzą swoimi drogami i często są niewdzięczne, ale jednak uczucia – co z tego, że najczęściej samolubne – względem człowieka żywią. Wymieniać można by dalej – chomiki i papugi, gady, rybki, nawet konie… ale świnie?! No tak, każdy przyzna, że niemowlęta świnek wietnamskich mogą okazać się całkiem słodkie i urocze… ale kiedy osiągają wagę ponad dwustu kilogramów i szorują swoim obwisłym brzuchem po ziemi, ten czas znika… czyżby na pewno?
Sy Montgomery zdecydowanie bliżej do zwierząt, niż do ludzi. Jest nieustraszona i ciekawska świata, jej pomysły bywają absolutnie szalone, a miłość do świata bezgraniczna. To właśnie ta kobieta, która uważa, że „nie najgorzej byłoby zginąć w paszczy tygrysa”, powiedziała „tak!”, gdy lokalny farmer zapytał ją, czy zaopiekuje się małym prosiakiem. Christopher, nazwany tak na cześć angielskiego dyrygenta, od urodzenia był mniejszy od swojego rodzeństwa. Zaliczał się do cherlaków, które praktycznie nie miały szans na przeżycie. Żeby skrócić jego cierpienia właściciele kilka razy próbowali zabić go na kompostowniku w głębi gospodarstwa. Za każdym razem jednak, spoglądali w oczy prosiaka i odchodzili zrezygnowani. Jedyną deską ratunku była Sy. Tylko ona mogła go uratować.
Kiedy Chrisopher Hogwood przybył do nowego domu, obawiano się, że świnka za parę – najwyżej paręnaście dni – zdechnie, tymczasem on postanowił wszystkich zaskoczyć i szybko postawił się na nogi. Wciąż był mniejszy niż jego rówieśnicy, ale z czasem nabierał masy, rozkoszując się najznamienitszymi przysmakami z lokalnych restauracji. Z biegiem lat Christopher stał się lokalną atrakcją, gwiazdą miasteczka. Jego apetyt stał się taką sensacją, że ludzie z okolicznych miejscowości przybywali, by popatrzeć jak Chris rozkoszuje się tiramisu, lasagne czy truskawkami w czekoladzie, popijając wszystko piwem.
Przebywanie w obecności ogromnego prosiaka było dla Sy Montgomery nie tylko lekcją miłości i przyjaźni, ale również i naukowym doświadczeniem – autorka w końcu mogła oszacować wiek świni, o którym wiedziano niewiele, jako że zwierzęta te od zawsze przeznaczane były na ubój.
Christopher porwał wszystkich – był dobrą, łagodną świnką, kochającą drapanie po brzuchu i przebywanie z ludźmi. Za opiekę i dach nad głową odwdzięczył się wszystkim szczerą przyjaźnią.

Chris lubił się przytulać 😉

„Dobra świnka, dobra!” to historia opisująca, jak jedno zwierzę może wpłynąć na życie człowieka i zmienić je – naturalnie w tym lepszym, pozytywnym kierunku! Pomiędzy opowieścią o Chrisie, poznajemy lepiej samą autorkę książek. Sy Montgomery opowiada nam o swoich troskach i dolach, problemach rodzinnych, braku akceptacji i trudzie codzienności. O tym, jak zwierzęta dały jej to, czego nie potrafiła dostać od ludzi.
To historia idealna na dwa letnie wieczory – bardzo ciepła, pozytywna, łatwa w odbiorze i przywracająca wiarę w świat.

Amazonia pod przewodnictwem różowych delfinów

Kiedy zaczęłam opowiadać rodzinie o „Podróży różowych delfinów” Sy Montgomery, dziwili się w ogóle, że takie zwierzęta istnieją. Znajomi oglądając zdjęcia delfinów śmiali się, że to zwykłe szare odmiany tych ssaków, pokolorowane jedynie w programie graficznym. Ja sama chociaż wiedziałam o ich istnieniu, nie miałam pojęcia, jak bardzo mogą się okazać fantastyczne. Z twórczością Sy Montgomery zetknęłam się po raz pierwszy i… jakże mile byłam zaskoczona, kiedy okazało się, że jej opis wyprawy do Amazonii nie jest tylko naukowym opisem życia tych niesamowitych stworzeń, a opowieścią przepełnioną kulturą Amazonii, barwami zachodzącego słońca, mitami i wierzeniami tubylców, krzykiem tysiąca gatunku ptaków i barwami kwitnących na drzewach storczyków.

delfinyNaukowcy nazywają je „Inia geoffrensis”, twierdzą, że wywodzą się od pradawnego gatunku uzębionych waleni, ale nie potrafią podać zbyt wielu szczegółów dotyczących życia i funkcjonowania tych ssaków. Różowe delfiny występują w brudnych, mętnych wodach najdłuższej rzeki świata, są najsłabiej zbadanym gatunkiem ze wszystkich delfinowatych. Wyglądem różnią się całkowicie od swoich szarych krewniaków, ale co poza tym? Wiadomo właściwie niewiele, za to miejscowa ludność ma swoje zdanie na ten temat. Mieszkańcy Amazonii twierdzą, że różowe delfiny to „boto”, zmiennokształtni, którzy w okresie pełni księżyca wychodzą z wody, aby uwodzić ludzi i zabrać ich do Encante – Podwodnego miasta. Tubylcy, z którymi rozmawia Sy, nieraz dzielą się opowieścią o tym, jak widzieli delfina przemieniającego się w kobietę o najbardziej kuszących kształtach, o dziewczynie z ich wioski, której delfin pod ludzką postacią zrobił dziecko czy choćby o znajomym, który zamieszkał ze swoją żoną (delfinem) w Encante. Ponoć statek pełen ludzi i delfinów, którzy żyją w Podwodnym Mieście, od czasu do czasu pojawia się na dnie błotnistej Amazonki, ukazując ludziom jak wiele tracą przez swój strach i upiór. Jak tam jest? Podobno całkiem zwyczajnie – są samochody, jest więcej szpitali, życie jest tam łatwiejsze i przyjemniejsze, ale nie można stamtąd wrócić – właśnie dlatego mało kto decyduje się na podróż z delfinem.
Niemalże każdy przerażony jest szaleńczym pomysłem Sy, aby badać różowe delfiny, przestrzegając ją przed ich uwodzicielską mocą, przed Encante, z którego nie ma powrotu.

Sy Montgomery rysuje nowy, całkiem oryginalny obraz delfina – zwierzę, które zawsze kojarzyło nam się z nieprzemierzonym błękitem oceanu, tutaj pływa wśród wystających z wody pni drzew, ludzkich chat, otacza łódki, kusi, zwodzi, urzeka, a nawet kocha się z człowiekiem. „Podróż różowych delfinów” nie jest jednak opowieścią tylko o delfinach. Autorka, niczym Indiana Jones w damskiej odsłonie, nie bojąca się niczego, wychodzi na przeciw trudom i wyzwaniom. Podnosi rzuconą jej przez dżunglę rękawicę i zmaga się z codziennością tego cudownego miejsca, w którym czas przestał istnieć. Odkupuje od głodnych rodzin zagrożone gatunki żółwi, zmaga się z wężami w łazience, broni przed swoją towarzyszką ogromne szczury, które w nocy ją budzą, z zafascynowaniem przygląda się małpom, ucieka przed goniącym ją stadem mrówek, wchodzi na wysokie drzewa, kąpie się w wodzie pełnej piranii, pływa z delfinami, a nawet zażywa ayahuaski, chcąc zesłać na siebie delfini sen. Opowiada o Amazonii, jak o mateczniku, miejscu, w którym wszystko ma swój początek, w którym fantastyka zderza się z realizmem, w którym prehistoria miesza się z XXI wiekiem. To nie tylko podróż i rejs po rzekach Amazonki, ale fascynująca lekcja biologii, geografii, a nawet historii i kultury, która pozostaje w głowie na długo. To fascynująca opowieść, poruszająca w sercu najgłębsze struny wrażliwością, zmieniająca na lepsze, zwracająca uwagę na coś więcej, niż czubek własnego nosa.