Ostatni powiew „Wieczornego wiatru”

„Wieczorny wiatr” – pierwszy tom trylogii Jeana D’Ormessona – przeczytałam z przyjemnością, chociaż nie ukrywam, że dopiero po kilkudziesięciu stronach. Na początku ciężko było mi się wciągnąć w fabułę i w mnogość wątków, które przeplatał ze sobą francuski pisarz. Chociaż „Wieczorny wiatr” uznałam za książkę godną uwagi, tak dopiero jej kontynuacja – „Mężczyźni za nią szaleją” pochłonęła mnie całkowicie. Losy czterech sióstr O’Shaughnessych i czterech braci Romero były tak burzliwe, dziwaczne i interesujące, że siłą rzeczy musiałam zostać wciągnięta w wir wydarzeń politycznych, kulturalnych i emocjonalnych towarzyszących nam na kartach powieści.
W kwietniu tego roku ukazała się ostatnia część trylogii – „Szczęście w San Miniato” – zamykająca cały cykl i definitywnie podsumowująca losy bohaterów.

Jean D’Ormesson, jak podkreślałam już wielokrotnie w recenzjach poprzednich tomów, zwykł wrzucać swoich bohaterów w swoisty tygiel, w którym aż gotuje się od różnych wydarzeń, namiętności, konfliktów i osobowości, grających pierwsze skrzypce. Opisuje samo życie, lecz na tle wielkiej historii – w ten sposób jego bohaterowie pojawiają się zawsze w centrum przemian Europy, zawsze w coś wplątani i zamieszani. Tym razem sytuacja polityczna nie ułatwia siostrom O’Shaughnessym i braciom Romero życia, bowiem druga wojna światowa wisi w powietrzu… Ribbentrop przyjeżdża do Moskwy, żeby podpisać pakt z Mołotowem, Churchill pozostaje sam na polu walki…


Jessica nie żyje, zginęła w Hiszpanii. Pandora ją opłakuje i odchodzi nieco od swojego statusu „kokietki”, bardziej poświęcając się ojczyźnie, służbie wujaszkowi Winstonowi. Vanessa, chociaż ślepo zakochana w Rudolfie Hessie, zmuszona jest opuścić Niemcy, w których atmosfera staje się coraz niebezpieczniejsza. Wkrótce jednak, dostrzegając pogłębiający się obłęd swojego niemieckiego kochanka, pada w ramiona jednego z braci Romero. Atalanta zmęczona nieobecnością Goeffreya zbliża się do ogrodnika, a Jean, narrator powieści, zmuszony jest po raz kolejny opiekować się wszystkim siostrami, wyciągać je z opresji i pocieszać, gdy zbiera się im na płacz. W końcu – jak sam powtarza – bycie przy siostrach O’Shaughnessych to jego życiowa misja…


„Szczęście w San Miniato” jest tomem mniej porywającym i wciągającym niż części poprzednie. Na tle „Wieczornego wiatru” i „Mężczyźni za nią szaleją” wypada dosyć słabo – szczególnie w zestawieniu z częścią drugą – bowiem charakter bohaterów i zwroty akcji nie są aż tak wyraźne przez liczne rozważania natury filozoficzno- politycznej. O ile ogromną zaletą drugiego tomu trylogii była dla mnie obecność narratora – ten w końcu się nam ujawnił, stał się nie tylko opowiadającym, ale jednym z czynnie biorących udział w akcji postaci, ba!, stał się nawet bohaterem kluczowym, tak w części trzeciej znów znika, staje się postacią drugoplanową, która odgrywa w powieści ważną rolę, ale sama historia nie straciłaby nic na tym, gdyby prowadzona była w narracji trzecioosobowej. Tego, co było więc ogromną zaletą książki „Mężczyźni za nią szaleją”, próżno szukać w „Szczęściu w San Miniato”.
D’Ormesson wymyślił sobie tę powieść od początku do końca, chociaż nie raz bohaterowie prowadzą go za rękę czy wodzą za nos. Podążają swoimi ścieżkami, wplątują się w relacje z bohaterami, których nie przepisywał im ich twórca, żyją własnym życiem. Klimat, historyczne i kulturowe tło, silne charaktery oraz wydarzenia, które są paradoksalnie nieprawdopodobne i zarazem prawdopodobne w życiu zwykłego człowieka są silną stroną całego cyklu. Ostatnia część jest godna uwagi ze względu na domknięcie losów bohaterów, z którymi czytelnik zdążył się już dobrze poznać, a może i zżyć.
Cała trylogia przywodzi mi nieco na myśl sagę „Ósme życie”, której głównymi bohaterkami są też piękne, silne kobiety, a całość akcji dzieje się na tle historycznym – również i tam zwykłe życie zmienia się w obliczu przemian, którym poddawany jest świat. Jeżeli więc interesują Was rozległe sagi rodzinne, bardzo klimatyczne i głęboko zakorzenione w historii, sięgnijcie, może i ta Was zaczaruje!

Wiem, wiem. Dla ludzi, którym tak jak mnie i wam przypadło w udziale monotonne i nieraz trudne życie, jest coś irytującego w tym, że wszędzie, gdzie się coś dzieje, spotyka się siostry O’Shaughnessy. Można by im zarzucić nie tylko niefrasobliwe podejście do cierpień ludzkości i przeżywanie jej dramatów z uśmiechem na ustach, ale też to, że nawet podczas najokrutniejszych tragedii wygodnie usadowione na proscenium, zdobne we wszelkie znane nam już dary i powaby zbierały oklaski u boku ludzi, którzy odcisnęli swe piętno na całym stuleciu. Jest w tych zarzutach trochę prawdy. Życie nie potraktowało czterech sióstr wcale łaskawiej niż resztę śmiertelników, lecz posiadały one niezrównaną umiejętność przeobrażania go.

Wszystkie nieszczęścia Pandory

W recenzji pierwszej części trylogii Jeana D’Ormessona „Wieczorny wiatr” pisałam, że to książka opowiadająca o „samym życiu” na tle wielkiej historii – tak nawet zatytułowałam ten wpis, bo właśnie to zdanie całkowicie oddaje esensję tej powieści. Sam autor wielokrotnie podkreślał, że kreując swoich bohaterów i pisząc historię ich życia nie wybiegał myślami zbyt daleko, starając się cały czas kroczyć u boku „zwyczajnego”. A jednak stworzył bohaterów nieprzeciętnych, rozrzucając ich w każdym krańcu świata, przypisując im nieepizodyczną rolę w biegu historii, szykując dla nich nieprawdopodobne losy i zdarzenia. Chociaż to wszystko jest „samym życiem” to, co spotyka bohaterów wydaje się wręcz niewiarygodne – romans z Verdim, spotkania z Proustem czy choćby namiętność pomiędzy rodzeństwem nie są przecież rzeczami, które przytrafiają się nam na co dzień. Ale przecież mogą, bo niby dlaczego nie? Dziwne i niezrozumiałe potrafią być ścieżki, którymi prowadzi nas życie…
Zastanawiałam się czy w drugiej części trylogii D’Ormesson posunie się jeszcze dalej, czy może pozwoli bohaterom zwolnić, cieszyć się czasem, w którym żyją, złagodnieć. Okazuje się jednak, że autor całkowicie mnie zaskoczył, a jego powieść jak tak bardzo nieprzewidywalna, jak bohaterowie, którzy chyba sami wymknęli mu się spod kontroli.

c2195c9b19ca9843fe7d08a9eaaec5fb_fullPo przeczytaniu pierwszych pięćdziesięciu stron byłam zdania, że „Mężczyźni za nią szaleją” to historia nudna i nie dorównująca „Wieczornemu wiatrowi” – wszak tam dominowała mnogość bohaterów, a w oczy od razu rzucał się koloryt ich życia, tutaj natomiast autor skupia się na czterech siostrach O’Shaughnessych, resztę bohaterów czyniąc bardziej drugoplanowymi, pobocznymi, którzy w powieści tylko bywają. Czytałam leniwie i powoli, a motywacji dodawał mi fakt, że przez jakieś pięćdziesiąt – siedemdziesiąt stron pierwszej części też musiałam przebrnąć, żeby poczuć klimat towarzyszący lekturze i całkowicie się w niej zagłębić. Tutaj jest podobnie, chociaż mimo wszystko troszkę łatwiej, bo bohaterzy nie są już nam obcy.
Tą, która czyni tę powieść niemalże „swoją” jest Pandora – nie tylko najpiękniejsza i najbardziej wyróżniająca się z wszystkich sióstr, mająca najbardziej bujne i egzotyczne życie, ale przede wszystkim będąca kobietą, która w największym stopniu skradła serce narratora. Między innymi dlatego czytamy o niej z czułością, bo tak tkliwie i wrażliwie opisuje ją na starość Jean, będąc wyrozumiałym dla wszystkich jej wybryków, gotowym zawsze ją pocieszyć i dać skrawek rękawa koszuli do otarcia łez, nie pozwalając nam tym samym żywić do niej negatywnych uczuć. Pandora to jednak femme fatale, która rozkochuje w sobie wszystkim mężczyzn bez wyjątku. Nie ma takiego, który by w końcu – prędzej czy później – nie uległ jej urokowi. Bawi się ich uczuciami, wybiera, przebiera, zmienia kochanków jak rękawiczki, czyniąc z nich swoich niewolników czy pokojowych piesków, pozwalając im szaleć z miłości, staczać się, aż w końcu próbować żyć od nowa – chociaż czy życie po utracie miłości jest jeszcze możliwe? Okazuje się, że dla wielu nie… Narrator każe nam jednak poczuć do niej litość, wszak poza nieszczęściami, które zsyła na wszystkich, którzy akurat znajdują się w jej towarzystwie, gdzieś znajduje się nadzieja.
Jako kronikarz rodu Jean nie tylko jak ślepy i zakochany kundel podąża za Pandorą, ale jest też na wezwanie każdej kolejnej siostry – w ten sposób poza poszukiwaniem uprowadzonej i uwiedzionej przez Simona Finkelsteina Pandory, wyrusza w ślad za Vanessą do nazistowskich, ogarniętych miłością do Hitlera Niemiec, a na prośbę samego Winstona Churchilla próbuje ratować Jessicę, która za Carlosem podążyła do Hiszpanii, ogarniętej rewolucją… wytchnienie daje mu tylko ostatnia, najmniej przebojowa z sióstr – Atalanta.
Siostry O’Shaughnessy i bracia Romero podróżują po całym świecie, zaznając mniejszych lub większych rozczarowań, przebywając w bardziej lub mniej pożądanym towarzystwie. O ile Vanessa otacza się nazistami, tak Pandora romansuje z Francisem Scottem Fitzgeraldem, bacznie obserwując i rozpalając jego rywalizację z Hemingwayem.
Autor nie bawi się jednak historią i wielkimi postaciami tak bardzo, jak zwykł to robić w pierwszej części. Co prawda Churchill nazywany jest „wujaszkiem Winstonem”, trochę przynudzającym i grubawym, ale nastroje w Niemczech i Hiszpanii budzą wyjątkowy niepokój u czytelnika, każąc uważnie śledzić losy bohaterów i wyczekiwać nieszczęścia… bo jakże długo można igrać z losem?

D’Ormesson po raz kolejny urzekł mnie klimatem, który stworzył, nie sięgając przecież daleko. Znajomość Pandory z Fitzgeraldem wydaje się najbardziej naturalną relacją na świecie, a to, że Jessica w szale miłości decyduje się pójść za ukochanym na wojnę wcale nas nie dziwi. To niesamowite w jak bardzo płynny sposób autor wytwarza wokół tej powieści swoisty klimat, wciągając nas do tego świata po kawałeczku – co raz bardziej i bardziej, w końcu nie pozwalając wynurzyć nosa zza książki.
Niezmiernie się cieszę, że w „Mężczyźni za nią szaleją” narrator jest bardziej widoczny – już nie pokazuje się jako kronikarz, pisarz, który przekazuje nam pewną historię, ale młody mężczyzna, który cieszy się z bywania w towarzystwie, zakochuje się, rozczarowuje i zachwyca na przemian, podąża czyimś śladem i pomaga, łagodzi konflikty i sam ulega sprzecznym emocjom. Jean staje się bohaterem tej niezwykłej rodzinnej sagi, tym samym zapraszając nas, abyśmy przejęli jego rolę – stopniowo odkrywali losy czterech braci Romero i czterech sióstr O’Shaughnessy, płakali nad ich nieszczęściem i cieszyli się ich sukcesami.
To opowieść jeszcze bardziej klimatyczna i swobodniejsza, niż część pierwsza. Gorąco polecam!
Aha, bym zapomniała – okładka podoba mi się szczególnie! 🙂

Samo życie na tle Wielkiej Historii

Na historię nie składa się tylko to, co było, ale przeminęło – nie martwi żołnierze, obozy koncentracyjne, patriotyczne pieśni czy fotografie w podręcznikach szkolnych. Historia to ciąg, historię tworzymy my i cały nasz świat, wszystko co było i będzie, co nas otacza. Historia to życie – a jak pisze Jean D’Ormesson: najbardziej nieprawdopodobną ze wszystkich powieści przygodowych jest i zawsze będzie samo życie. Właśnie to samo życie, chociaż nie raz trudne do opisania, pędzące coraz to szybciej, wykorzystuje w swojej trylogii, której pierwszą częścią jest „Wieczorny wiatr”.

wieczorny-wiatr

Losy czterech braci Romero – potomków argentyńskich magnatów – i czterech sióstr O’Shaughnessy, wywodzących się z kręgów brytyjskiej arystokracji nie tylko splatają się nawzajem ze sobą, tworząc opowieść barwną i egzotyczną, jak z powieści (chociaż to przecież „samo życie”), ale wiążą się również z losami narratora.
Siedząc na tarasie swojego toskańskiego domu bohater wspomina barwne losy swoich przyjaciół i życia spędzanego u ich boku, będącego na każde zawołanie pięknych sióstr, ale myślami cofa się też do czasów całkowicie mu odległych, do ludzi, o których dowiedział się z porzuconych przez wszystkich listów i przekazywanych z pokolenia na pokolenie ustnych opowieści, których słowa stały się już tak wyblakłe, że niemalże utraciły sens.

Akcja powieści rozpoczyna się w momencie zniesienia niewolnictwa w Brazylii, gdzie poznajemy barwną Florindę, następnie przenosi się do carskiej Rosji, przedstawiając nam ród Wrońskich, wschodnich rejonów Polski, gdzie stopniowo coraz bardziej dochodzi do pogromów Żydów, Nowego Jorku, w którym próbują sobie ułożyć życie uciekinierzy z Polski, aż w końcu do Chin targanych powstaniem bokserów.
Potomkowie O’Shaughnessych, książąt Wołkońskich, książąt Dołgorukich, Finkelsteinów byli świadkami wszystkich najważniejszych wydarzeń politycznych i obyczajowych pierwszej połowy XX wieku. Zdaje się, że nic z tego, co napisała Historia ich nie ominęło. Przeżyli wojnę domową w Hiszpanii, byli świadkami pogromów Żydów polskich, obserwowali przebieg rewolucji meksykańskiej… ale to nie wszystko – bohaterzy stają się wyjątkowi nie tylko przez ich barwne charaktery, ale jeszcze barwniejsze życiorysy – tudzież jedna z bohaterek wpląta się w całkiem nieprawdopodobny romans z wielkim Verdim, ktoś inny będzie widywał się z Proustem, albo przez chichot losu rodzeństwo zapłonie do siebie namiętną miłością, z której mogą być jedynie – jak można się domyślić – przykre konsekwencje…
Byli wszędzie, podróżowali po całym świecie, wszędzie pozostawiając swój ślad, zapuszczając korzenie, wydając na świat potomstwo. Znali najważniejszych ludzi epoki, od cyganerii artystycznej aż po mafijne towarzystwo. Łez szczęścia im nie brakowało, tak samo jak tych pełnych goryczy i tęsknoty za czymś, co już odeszło. Bo to przecież czas jest najważniejszym bohaterem tej powieści. To, co kiedyś budziło kontrowersje, powoli staje się normą, czymś pospolitym. Młodość i świeżość zastępuje starość i rutynę, lata mijają, pokolenia odchodzą, powoli przychodzi czas na młodych, energicznych, chętnych życia.
Pomiędzy tym wszystkim – tym wyjątkowo pięknym życie – pojawia się pewien strach, niepokój, zapowiedź innych czasów – groźniejszych, pełnych grozy…

Druga wojna światowa to czarno-czerwona plama, rosnąca w nieskończoność, by potem się skurczyć, rana, otwierająca się, by potem się zabliźnić, przypływ i idący w ślad za nim odpływ.

„Wieczorny Wiatr” to nie tylko niesamowita powieść, ukazująca przemiany historyczne, polityczne i kulturowe na tle Europy z przełomu XIX i XX wieku, ale niezwykle klimatyczna, ciepła i wciągająca historia. Autor nie pomylił się, mówiąc, że jego powieść pisana jest przez „samo życie” – życie zwykłych ludzi, ze zwykłymi troskami, zwykłym smutkiem i radością, w opozycji do ludzi wielkich, niezwykłych, którzy czasem wcale nie przez przypadek, a czasem zupełnie mimowolnie gdzieś się znaleźli, czegoś dokonali, kogoś uszczęśliwili bądź skrzywdzili, pozostawili po sobie ślad.
„Wieczorny Wiatr” to opowieść o ujednolicaniu się świata, o stopniowo wzrastającej tolerancji innych kultury w niektórych miejscach na świecie i – paradoksalnie – malejącej, gdzie indziej.

Narrator zdaje się wyznawać zasadę homo sum et nihil humanum at me alienum esse puto – jest wyrozumiały względem ludzkich słabostek, wrażliwy, jeżeli chodzi o miłość, a także sprawiedliwy i powściągliwy w swoich sądach – nic, co ludzkie, co nasze, nie jest go w stanie zawstydzić, zdziwić czy zgorszyć.
D’Ormesson twierdzi, że zamierzeniem Wieczornego wiatru jest nie tyle pouczyć, ile zabawić. Zabawić wojną w Hiszpanii, zabawić Hitlerem, zabawić Stalinem. Odmalowuje niesamowity, zapierający dech w piersiach świat na tle Wielkiej Historii, kreując bohaterów nie byle jakich, często z pogranicza fikcji i prawdy – obok zrodzonych w jego umyśle bohaterów pojawia się przecież Królowa Wiktoria, Verdi czy Proust…
„Wieczorny Wiatr” to powieść niesamowicie błyskotliwa, inteligentna, a jakże przyjemna. Chociaż początek może być ciężki, bo trudno połapać się w kolorowych życiorysach licznych bohaterów, to z pewnością wart zachodu.