Spotkanie autorskie z Witem Szostakiem

Kiedy po raz pierwszy przeczytałam o spotkaniu z Witem Szostakiem w Rybniku, ze smutkiem oddaliłam myśl uczestnictwa w nim. Później okazało się, że czwartego lutego w Katowicach pojawi się Jacek Dehnel, więc tym bardziej byłam zła, że ominą mnie TAKIE wydarzenia. A wszystko przez co? Przez egzamin z ekonomii! O nie, pomyślałam sobie, nie pozwolę na to – i zdecydowałam, że co jak co, ale przecież na spotkaniu z Witem Szostakiem muszę być, w końcu to moje miasto. I jak postanowiłam, tak zrobiłam.

Kiedy tylko weszłam do sali (jako druga swoją drogą), w powietrzu wyczułam ogromne podniecenie. Okazało się, że nie tylko ja tak reaguję na literaturę i jej twórców. 😀 Panie z biblioteki opowiadały radośnie o tym, jak autor przyszedł się z nimi przywitać i że wygląda dokładnie tak, jak na plakacie, przez co łatwo go poznać. Kiedy tylko Wit Szostak wszedł do sali, oniemiałam. Dopiero wtedy zauważyłam, że usiadłam zupełnie w pierwszym rzędzie, wprost na przeciw niego, poza tym rzeczywiście wyglądał tak, jak na zdjęciu – ta sama marynarka, koszula, tak samo ułożone włosy, a nawet zamyślony wyraz twarzy.

wit
Moderatorką spotkania była pani Anna Piontek, która zaraz na początku odwołała się do cytatu Umberto Eco o tym, że prawdziwa biblioteka to taka, w której można się napisać kawy ze śmietanką – a w naszej, a jakże, można było 🙂 Rozpoczęła rozmowę od pytania o to, jak się pisze książki. Okazało się, że Wit Szostak pisze książki zupełnie różnie – nieraz przy pisaniu słucha muzyki (ale nie polskiej, bo polskie słowa go rozpraszają), albo siedzi w knajpie, gdzie otacza go gwar rozmów i głośny śmiech, ale najczęściej pisze w nocy, kiedy towarzyszy mu zupełna cisza. Poza tym, niektóre książki piszą mu się same, wręcz wylewają się z niego i nie upływa miesiąc, a książka jest już gotowa. Pisania nie uznaje też za jakąś męczarnię, jak postrzega ten proces wielu pisarzy – sprawia mu ono przyjemność, jednak nie tęskni za tym zajęciem w okresie, kiedy robi sobie od niego przerwę. Czasem – jak wtedy w knajpach i kawiarniach – pisze je w Krakowie – czasem w podróży, czasem w domu, na obrzeżach Krakowa. „Oberki do końca świata” prawie w całości powstały w Berlinie, a więc w miejscu, w którym zupełnie nie czuć klimatu polskiej wsi, co świadczy o tym – jak podkreślił – jak wielką rolę odgrywa w pisaniu wyobraźnia. Inaczej rzecz się ma z czytaniem – Wit Szostak przyznał, że nie potrafiłby czytać literatury rosyjskiej będąc na wakacjach, nad morzem, na plaży – wtedy raczej woli wczuwać się w klimat miejsca, w którym akurat przebywa. Zaczynając myśleć o nowej książce nie prowadzi „researchu”, nie sprawdza miejsc i postaci (jak to robi Szczepan Twardoch, który mówił o tym na spotkaniu, w którym uczestniczyłam w październiku). Nieraz zdarza się tak, że cała opowieść jest już gotowa, a brakuje jej tylko lokalizacji, scenografii, niczym w teatrze – tak było z „Wróżeniem z wnętrzności”, do którego pomysł z umieszczeniem akcji książki na dworcu kolejowym przyszedł Szostakowi z zupełnie innej powieści (która jednak nigdy nie powstała i nie powstanie, bo pomysł przestał autora fascynować). Drugie, ukryte życie dworców kolejowych, jak sądzi Wit Szostak, jest zresztą świetnym tematem do dyskusji, bo nieraz dzieje się tak, że dworce pozbawione swojej najważniejszej funkcji zostają wynajęte przez prywatne osoby, które postanawiają tam zamieszkać.
Drugim kwestią, jaką poruszyła pani Anna Piontek, były literackie autorytety Wita Szostaka. Wyobraźcie sobie, jak bardzo się ucieszyłam, kiedy Szostak przyznał, że wychowywał się wśród literatury iberoamerykańskiej, a wśród jej pisarzy bardzo ceni Marqueza (nie raz zresztą prowadząca spotkanie pomyliła się co do tytułu „Stu dni bez słońca”, zamieniając „dni” na „lata”, jak w „Stu latach samotności” Marqueza). Szostak dostrzegł pewne podobieństwa pomiędzy kulturą polską, a iberoamerykańską – o ile my możemy się czuć niczym te gorsze dzieci cywilizacji europejskiej, tak narody Ameryki Południowej mogą podobny stosunek mieć do Hiszpanii – bo jako „matka” dała im język, literaturę, kulturę, ale z drugiej strony jest też przecież „macochą”, pozostającą w roli kolonizatora. Wit Szostak wspomniał o swojej fascynacji fantastyką w okresie liceum, o czasie kiedy odkrył Tolkiena i o wielkim rozczarowaniu. Bo o ile Tolkien absolutnie go zachwycił, tak okazało się, że inne książki tego samego gatunku wcale go nie porywają Niby były smoki, elfy, te wszystkie charakterystyczne elementy dla fantastyki, ale to już nie działało. Wyjaśnił nam, że dopiero później odkrył, jak ważną w tym wszystkim rolę odgrywa mit, bo w fantastyce nie urzekła go sama opowieść, sama sfera przygodowa książki, ale to głębsze dno, znaczenie – mit. Nawiązał tym samym do niedocenianego i czasem źle przedstawianego polskiego folkloru, który opisał w „Oberkach do końca świata”. Autor zauważył, że Polacy często zazdroszczą innym narodom – jak choćby Irlandczykom – ich folkloru, pieśni, tradycji, mitów, kiedy wystarczy sięgnąć głębiej do naszej tradycji, aby znaleźć to, co naprawdę piękne. Od chwili zapoznania się z fantastyką mit stał się elementem, który zaczął go fascynować, co też próbuje przekazać w swoich książkach.
Oczywiście nie sposób było nie zahaczyć o tematy filozoficzne, skoro sam z wykształcenia jest filozofem. Wspomniał o swojej pracy na uczelni – o tym, jak przychodzi 1 października do sali i widzi ponad setkę osób kompletnie nie zainteresowanych jego przedmiotem, o tym, że jego celem powinno być zauroczenie tych osób nauką, ale tego nie robi, bo zdaje sobie sprawę, że filozofia na Uniwersytecie Ekonomicznym, a więc w dążeniu do bycia ekonomistami, inżynierami itd. wcale by im nie pomogła, a jedynie mogłaby utrudnić. 😀 Tym samym opowiedział o kilku osobach z którymi spotykał się na osobnych zajęciach, które po swoich z nim rozważaniach o filozofii jako drugi kierunek wybrały sobie przedmioty humanistyczne – polonistykę i filozofię.
Rozładowując poważne napięcie rozmów o wielkiej literaturze, Anna Piontek posłużyła się cytatem ze „Stu dni bez słońca”: nie ma nic smutniejszego niż zimne jajka na bekonie i skrzepnięty wieprzowy tłuszcz, pytając autora, czy rzeczywiście nie ma nic smutniejszego, niż zimne jajka na bekonie. Wit Szostak zaśmiał się i wspomniał o tym, że niedawno w artykule pisał o tym, że nie ma nic smutniejszego niż plac budowy. Z uśmiechem powiedział, że przy następnej jego wizycie w Rybniku oczekuje, że zrobimy sobie listę „najsmutniejszych rzeczy według Wita Szostaka”.

I nawet jestem na zdjęciu 😀wit_szostak_3

Pod koniec nadszedł oczywiście czas na pytania czytelników. Już wcześniej przygotowałam sobie kwestie, o które chciałabym zagadnąć Wita Szostaka, ale serce tak mi waliło w piersi, że myślałam, że nie zdołam go o nic zapytać. Mimowolnie się jednak zgłosiłam i zadałam mu aż trzy pytania – dwa podczas trwania spotkania, a jedno podczas podpisywania książki. Moje pierwsze pytanie dotyczyło pseudonimu Wita Szostaka – skąd się wziął, dlaczego pisze pod pseudonimem i dlaczego akurat takim. Autor odpowiedział, że pod pseudonimem zaczął pisać w ’97 roku, była to jakaś chęć zabezpieczenia siebie, odróżnienia swojego prywatnego życia, od życia pisarza – tym samym wielu jego współpracowników z uczelni nie wie, że pisze książki. Później, w trakcie rozmowy z innym czytelnikiem, Wit Szostak zwrócił się do mnie, uzupełniając swoją odpowiedź o to, że „Szostak” jest panieńskim nazwiskiem jego matki, a że często mu powtarzano: mówisz jak Szostakowie, postanowił posłużyć się tym nazwiskiem. Zresztą łączy się to również – znowu – z kulturą iberoamerykańską, gdzie przejmuje się nazwisko po ojcu i po matce, co bardzo mu się spodobało i żałuje, że nie jest to obecne w kulturze polskiej. Następnie zapytałam Wita Szostaka, nawiązując do fragmentu „Wielorybów i ciem” Szczepana Twardocha o to, czy potrafi rzeczywiście oddzielić od siebie zwykłego – profesora uniwersyteckiego, ojca, męża, członka rodziny – pisarza, Wita Szostaka. W „Wielorybach i ćmach” Twardoch posłużył się piękną metaforą, opisując moment, kiedy Wit Szostak wraca do domu i razem z płaszczem na wieszak odwiesza Wita Szostaka. Obawiałam się, że autor potraktuje moje pytanie dość lekceważąco, w końcu nie raz musiał być już o to zapytany w jakimś wywiadzie, ale on powiedział, że to bardzo interesująca i ważna kwestia, że musi tutaj poruszyć kilka wątków. Wcale nie tak łatwo oddzielić od siebie te dwie postaci, które przecież okazują się być jedną osobą. Wit Szostak podąża za nim niczym cień, jest obecny cały czas, nie da się go oddzielić, zostawić na chwilę, zamknąć na klucz w pokoju i odpocząć od jego obecności. Tym samym autor wytłumaczył to, jak czuje się podczas pisania: Kiedy piszę, czuję się, jakby wspinał się po szczycie, podczas gdy mieszkam w dolinie. Ta dolina jest jego domem, z okien swojego domu może obserwować szczyt tej góry, natomiast nie może się tam wspiąć, to jest możliwe tylko dzięki pisaniu. Inny czytelnik, w oparciu o moje pytanie, zapytał go o to, czy coś by zmienił, czy gdyby mógł podjąć jeszcze raz taką decyzję, czy znów pozostawałby poniekąd anonimowy – bo skryty pod pseudonimem, czy na okładkach książek drukowałby swoje prawdziwe imię i nazwisko. Szostak odpowiedział, że wielokrotnie myślał o ujawnieniu się, ale zdecydował w końcu by tego nie robić i tak jest lepiej. Zasugerowano mu również pewne rozdwojenie jaźni 😀 jakim jest Wit Szostak, na co z uśmiechem odparł, że pojawia się też trzecia osobowość – Lesław Srebroń – która napisała „Sto dni bez słońca”, on tę powieść tylko zredagował. 😉 Czytelniczki nawiązywały do „Oberków do końca świata”, dziękując pisarzowi za tak piękną książkę, która cała jest muzyką, za to, że pokazał im świat, który na Śląsku jest zupełnie niedostępny, oddalony. Szostak rozwinął kwestię muzyki, wspominając o tym, że o ile literatura czy malarstwo są sztukami mimetycznymi, naśladującymi rzeczywistość, tak muzyka niczego nie naśladuje, muzyka po prostu jest i to jest w niej piękne. Analizował również z nami postać Błażeja z „Wróżenia z wnętrzności” jako człowieka, z którym nikt się nie liczy, tylko dlatego, że milczy. Błażej traktowany jest jako sprzęt domowy, mebel, element wyposażenia przed którym można wszystko powiedzieć, zdradzić wszystkie tajemnice, bo milczy i nikomu nie powtórzy.
Nawiązując do ks. Tischnera, który powiedział, że na pierwszym miejscu jest człowiekiem, na drugim filozofem, a dopiero na trzecim miejscu księdzem, jeden z czytelników zapytał Wita Szostaka, czy będąc tam w górze, na szczycie (podczas pisania) czy nadal jest człowiekiem. Zagadnięto go również o to, czy naprawdę nie wierzy w konieczność istnienia prawdziwych humanistów w dzisiejszym świecie (odnośnie „Stu dni bez słońca”). A jedna ze starszych fanek Wita Szostaka przyznała, że Szczepan Twardoch zrobił mu doskonałą reklamę w „Wielorybach i ćmach”, nie tylko literacką, ale i modową.
Kiedy spotkanie dobiegło końca i stałam przed Witem Szostakiem ze swoim egzemplarzem „Stu dni…” zapytałam go, czy mogłabym zadać jeszcze jedno pytanie – chciałam wiedzieć, czy podobnie jak Szczepan Twardoch uważa, że przy pisarzu nie można zdradzić żadnej tajemnicy, bo wszystko zostaje zapamiętane, wszystko co bolesne, kiedyś zostanie użyte, czy patrzy na swoją rodzinę, na obcych ludzi jako materiał do przedstawienia w książce czy raczej potrafi to oddzielić.
Nie, ja raczej nie mam tak, że podsłuchuję jakieś rozmowy w pociągu, żeby później to opisać. Myślę, że mi można w tej kwestii ufać bardziej, niż Szczepanowi, o ile w ogóle można ufać Szczepanowi w tym, co pisze.
Uzyskałam też wspaniały autograf, niesamowitym zielonym atramentem:

12674252_949470038422563_113053369_n

To było naprawdę niesamowite spotkanie, nie wiem, czy nawet nie lepsze od tego z Twardochem? Może myślę tak dlatego, że rozmawiałam z autorem, podzieliłam się z nim swoimi spostrzeżeniami i uzyskałam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania? Być może, ale muszę przyznać, że jestem naprawdę zadowolona. Chociaż od spotkania minęły już dwa dni, ja wciąż czuję się, jakbym tam była, wśród tych wszystkich cudownych ludzi, zainteresowanych literaturą, czujących potrzebę, aby o niej rozmawiać, przebywających wśród tak niesamowicie wielkiego intelektu.
A i ekonomia zdana, więc wyszłam przy tym na swoje 😉

*Zdjęcie ze spotkania pochodzi ze strony Rybnik.com.pl

Jedna uwaga do wpisu “Spotkanie autorskie z Witem Szostakiem

  1. Widzę, że to było naprawdę świetne spotkanie! Prawda, że Wit jest bardzo sympatyczny? I taki inteligentny – to jest taka osoba, która pojawia mi się przed oczami, gdy myślę „inteligent” 🙂

    „Najsmutniejsze rzeczy według Wita Szostaka” – rozśmieszyło mnie to 😀 No i super, że było tak inspirująco i że mogłaś zadać autorowi kilka pytań 🙂

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.