Śladami przeszłości

Podejmowałam złe decyzje. Jedna po drugiej – przyznaje po latach bohaterka „Niksów”. Bo zazwyczaj tak właśnie jest, że kiedy mamy podsumować pewien etap naszego życia, mylne wybory dominują nad tymi dobrymi, których dokonaliśmy. Ale to jeszcze nie wszystko, bo gdyby głębiej się nad sprawą pochylić, dojdziemy do wniosku, że zazwyczaj to inni decydują za nas – czasem są to osoby, którymi się otaczamy – zarówno nasi bliscy, jak i wrogowie – najczęściej jednak to życie bierze na swoje barki ciężar tej odpowiedzialności. Kręci nami w kółko niczym w „ciuciubabce”, uwielbianej przez dzieci, a później z tymi zawiązanymi oczami pcha nas do przodu. A my jak ślepcy z mocno wyciągniętymi przed siebie rękami próbujemy złapać się czegoś, co zapewniłoby nam bezpieczeństwo i stabilność, choć najczęściej jednak się wywracamy. Bo życie to tak naprawdę niekończąca się kombinacja ludzkich prób i błędów, upadków i powolnych, mozolnych prób podniesienia się z kolan. A w końcu i tak to, co kochasz najbardziej, kiedyś zrani cię najmocniej.


Faye opowiadała czasem Samuelowi bajki na dobranoc. Nie były to jednak zwykłe opowiastki, jakimi matki raczą swoich synów – były to przywiezione przez jej ojca mity i legendy z mroźnego, bo wysuniętego najbardziej na północ, miasta Norwegii. Opowiadała mu między innymi o niksach, nawiedzających ludzi duchach – nie do końca złych, ale rzec można: nieco samolubnych. Bo gdy tylko coś poszło nie po ich myśli, niksy wściekały się na ludzi i ogarniały ich swoim gniewem, wciągały do swojego świata, nie pozwalały o sobie zapomnieć, okrutnie karały za pychę, krnąbrność, grzeszne myśli czy dumę… Zrzucały dzieci z wąwozu, kazały tańczyć do upadłego, do zdartych do krwi stóp i strzępów materiału, które zostały z ich ubrań. Każdy widzi je inaczej, choć nie tak łatwo je zauważyć – pojawiają się w naszym życiu w stosownym momencie. Kiedy Faye zobaczyła swoją niksę, doszła do wniosku, że ludzie nawzajem dla siebie mogą się okazać niksami. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że stanie się czymś takim dla Samuela – takim cieniem, duchem, najbliższym mu na świecie, lecz jednocześnie nieustannie go raniącym. Kiedy zdała sobie z tego sprawę zrozumiała, że pora odejść.

Czasem tak bardzo przejmujemy się swoim życiem, że nie widzimy, iż jesteśmy drugoplanowymi postaciami w historii kogoś innego.

Samuel miał dziesięć lat, kiedy zostawiła go matka. Szczegółowo zapamiętał ten dzień, jak zresztą inne ważne i przełomowe, następujące po nim zdarzenia. Od kiedy zabrakło w domu tej czułej i kobiecej ręki, całe jego życie zdawało się być równią pochyłą, zmierzającą ku jego rychłemu upadkowi. Zakochany nieszczęśliwie, wplątany w ciężką, choć prawdziwą przyjaźń, aspirująca do bycia słynnym pisarzem ostatecznie kończy jako samotny wykładowca literatury na uniwersytecie, który cały swój czas spędza w… Elflandii – komputerowej rzeczywistości, której mieszkańcami są elfy, orki i trolle. W swoim drugim żywocie Samuel jest więc elfem i to życie – choć tak mało realne i nienamacalne – wydaje mu się lepsze. Zdarza się jednak coś, co każe porzucić mu to wszystko – Elflandię, kłopoty z nieuczciwą studentką, tęsknotę za Bethany – by odkryć tajemnicę matki. Pewne wydarzenia zmuszają Samuela, by znalazł odpowiedzi na pytania: co stało się w Chicago w 68′? Co zmusiło Faye, by zrezygnowała ze swoich marzeń? I dlaczego go zostawiła – 10-letniego chłopca, potrzebującego jej miłości? Ta podróż w przeszłość okaże się bardzo trudnym i wymagającym poświęceń, lecz przełomowym momentem w życiu Samuela. Bo chociaż prawda zrani zarówno jego, jak i Faye, być może w końcu – po tylu latach – zdołają się uwolnić od swoich niks…

Pwnage powiedział kiedyś Samuelowi, że ludzie w naszym życiu dzielą się na wrogów, przeszkody, zagadki lub pułapki. I zarówno dla Samuela, jak i Faye latem dwa tysiące jedenastego ludzie byli zdecydowanie wrogami. Oboje oczekiwali od życia głównie tego, żeby wszyscy zostawili ich w spokoju. Samotnie jednak nie da się znieść tego świata i im dłużej Samuel pisał swoją książkę, tym bardziej sobie uzmysławiał, jak bardzo się mylił. Bo jeśli widzi się w ludziach wrogów, przeszkody lub pułapki, prowadzi się z nimi i z samym sobą wieczną wojnę. Natomiast gdyby uznać, że widzi się w nim ciągłe zaskoczenia, bo ostatecznie, jeśli sięgnie się wystarczająco głęboko, jeśli zajrzy się pod maskę czyjegokolwiek życia, zawsze znajdzie się coś znajomego.
To oczywiście wymaga większego wysiłku niż uznanie wszystkich za wrogów. Zrozumienie jest zawsze trudniejsze niż czysta nienawiść. Ale dzięki niemu życie się rozszerza. Przestaje doskwierać samotność.


Podobno Nathan Hill pisał „Niksy” przez ponad 10 lat, co już na samym początku, budziło moje wątpliwości, jako czytelnika. Bo załóżmy – mimo iż dzieło to ma ponad 800 stron – czy coś, co zabiera autorowi tak ogromny kawał jego życia, coś, co przez 10 lat nie daje mu spokoju, może być tak nieskończenie dobre? Ale chwilę później, gdy w ten sposób o tym pomyślałam, w myślach zamigotała mi Donna Tartt. Komóż, jak nie jej, pisanie jednego dzieła zajmuje średnio dziesięć lat? A przecież i „Tajemna historia” i „Szczygieł” mocno mnie w sobie zauroczyły, ba! Rozkochały!
To porównanie nie jest tutaj zresztą tak całkowicie bezużyteczne i bezsensowne, bowiem ilekroć zagłębiałam się w świecie „Niksów”, tym bardziej odczuwałam, że ta literatura – ta historia i fabuła – to mieszanka dwóch amerykańskich, wielkich pisarzy, mianowicie Donny Tartt i Philipa Rotha.
To powieść całkowicie zanurzona w kulturze, a wręcz popkulturze amerykańskiego społeczeństwa, opisująca nie tylko wędrówkę bohatera ścieżkami przeszłości, lecz przede wszystkim osadzająca ich – wszystkie jej postaci – w jądrze najważniejszych zdarzeń i zjawisk w amerykańskiej historii, jak ruch hippisowski i ich demonstracje przeciwko wojnie w Wietnamie czy zamach na World Trade Centre. A jednocześnie – obok tej podniosłości i agresywności zdarzeń – mamy postać Guya Periwinkle’a, który rozładowuje w powieści napięcie – jest bowiem przykładem typowego amerykańskiego kapitalisty, który bogaci się w czasie, kiedy wszyscy się bogacą, showmana, łowcę talentów, współpracującego z hollywoodzkimi gwiazdami.
Największym plusem tej książki jest zdecydowanie historia Faye – postaci, która z początku zdaje się być bohaterką drugoplanową, z czasem jednak przejmującą opowieść i dostosowującą ją do siebie.

„Niksy” to napisana z rozmachem, bardzo dobra i wielka literatura – i nie boję się w tym przypadku używać tego słowa i, co więcej, biorę za nie pełną odpowiedzialność. Wciągająca fabuła, mnogość wątków, mknąca do przodu akcja, a także kontekst kulturowy i historyczny Stanów Zjednoczonych składają się na wielkość tej powieści. Od bardzo dawna nie miałam okazji czytać czegoś aż tak dobrego.

8 uwag do wpisu “Śladami przeszłości

  1. Pingback: Podsumowanie października + mini relacja z Międzynarodowych Krakowskich Targów Książki 2017 | Książkowe światy - moje recenzje książek

  2. „Niksy” zostawiły po sobie wiele pytań – to ten rodzaj powieści, o którym nie można zapomnieć, bo jej cząstki zahaczają się o umysł… Czy wielka literatura? Wciąż sama nie umiem sobie odpowiedzieć, ale na pewno coś znaczącego, co w erze „miliona” tytułów rocznie, które znikają w literackim limbo już samo w sobie określa tę powieść. 🙂

    Polubienie

  3. Pingback: Tydzień Blogowy #89 & DARMOWA KSIĄŻKA TYGODNIA – Wielki Buk

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.